czwartek, 25 czerwca 2015

11. And now, no lies and no deceiving

Nowy rozdział, mam nadzieję, że Wam się spodoba :)
Dla Komentujących! 


            Miałem nadzieję, że to senny koszmar. Chciałem żeby to był sen! Wszytko tylko nie to....
Stałem nie mogąc się poruszyć. Wpatrywałem się z nią z niedowierzaniem. Nadal tępo patrzyła przed siebie. Byliśmy tak blisko, a jednocześnie jakby ogrodzeni niewidzialnym murem. Nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć. Nie miałem nawet najmniejszego pomysłu.
            To ona zdecydowała się przerwać to milczenie. Najpierw usłyszałem, że westchnęła. Potem podniosła na mnie wzrok.
-Powiedz coś- wyszeptała- Scorpius, błagam, powiedz coś wreszcie.
-Co mam powiedzieć?- mój głos był równie mocno zachrypnięty co jej jeszcze chwilę temu.- Co mam Ci powiedzieć Rose?! Zapytać czy to żart?! Chciałbym! Ale jestem tu! Patrzę na Ciebie! Przed chwilą wyglądałaś jakbyś miała umrzeć mi na rękach! Więc wybacz mi, ale nie spytam Cię czy to żart, bo wiem, że nie jest!
Nie zdawałem sobie sprawy, że krzyczę dopóki nie skończyłem. Dyszałem ciężko jak po długim biegu. Nie powinienem był podnosić głosu. Dlaczego znowu musiałem być takim fiutem?
-To prawda. Nie pytaj mnie czy to żart. Przyznaję, przed chwilą było ze mną naprawdę źle- zacisnąłem powieki, nie chciałem tego słuchać. Czułem jak olbrzymia fala bólu niemal zwala mnie z nóg.
Usłyszałem szelest i nagle poczułem jej delikatne dłonie na swojej twarzy.
-Scorpius, popatrz na mnie- cichy szept. Otworzyłem oczy. Była tak blisko mnie, że dokładnie widziałem delikatne piegi i czarne plamki w tęczówkach.
-Przed chwilą było źle- kontynuowała- Ale teraz jestem tutaj, przy Tobie, i bardzo, bardzo chce naprawić swój błąd. Chce w końcu powiedzieć Ci prawdę. Chcę żebyś dał mi tę ostatnią szansę.
Cofnąłem się o krok. Jej ręce opadły bezwładnie. W jej oczach było wyraźnie widać smutek.
-Rozumiem- spuściła głowę- Naprawdę rozumiem, że nie chcesz mnie już słuchać. Zasłużyłam na to. Nigdy nie powinnam była do tego dopuścić, to był mój błąd, za który teraz muszę płacić- uśmiechnęła się gorzko.
Przeczesałem ręką włosy. To wszystko było jakoś totalnie popierdolone. Nie wiedziałem co mam zrobić. Tylko jednego byłem pewien. Nie mogłem odejść dopóki mi wszystkiego nie powie.
-Usiądź- wskazałem ręką na łóżko. Popatrzyła na mnie ze zdumieniem, ale unikałem jej wzroku- Napijesz się czegoś?- podszedłem do szafki, na której widziałem karafkę z wodą i dzbanek z sokiem.
-Wody jeśli mogę prosić- wyszeptała cicho.
Nalałem  wodę do dwóch kryształowych szklanek, a potem odstawiłem butelkę na miejsce. Nie wiedziałem po co to robię. Chyba dlatego aby chociaż przez sekundę zająć się jakąś prozaiczną czynnością, która pozwoli mi oderwać myśli od tego czego dowiedziałem się chwilkę wcześniej.
            Kiedy w końcu zdecydowałem się ponownie na nią spojrzeć siedziała już na łóżku z wzrokiem wbitym w ziemię. Podałem jej szklankę upijając jednocześnie kilka łyków ze swojej i siadając obok niej. Rose zacisnęła ręce na szkle.
-To wszystko zaczęło się dawno temu.- jej głos drżał.- Kiedy byłam małą dziewczynką rodzice dużo się kłócili. Ale próbowali ratować swoje małżeństwo. Nie wiem po co to robili. Może ze względu na wspólną przeszłość? Albo swoją reputację? Na pewnie nie dla mnie i Hugo. Dla nas ich rozstanie było najlepszym możliwym rozwiązaniem. Oczywiście wtedy patrzyłam na to inaczej. Miałam 9 lat i wydawało mi się, że to wszystko moja wina.- skrzywiłem się słysząc te słowa- Dzieci często tak na to patrzą. Obwiniają się, chcą żeby mamusia i tatuś byli razem, bo to jedyne życie jakie znają i boją się innego.
          Nie wiedziałem do czego zmierza ta opowieść, ale nie przerywałem jej. Miałem wrażenie, że bardzo długo czekała aby mi to powiedzieć.
-Na wakacjach rodzice podjęli kolejną, żałosną próbę ratowania swojego związku. Zabrali mnie i brata na biwak. To miała być taka miła wycieczka rodzinna. Nie wiem na co liczyli, ale jak się pewnie domyślasz nie doszło do cudownego ocieplenia ich relacji. Cały czas się kłócili, chyba jeszcze gorzej niż, gdy byliśmy w domu. Nie pamiętam dokładnie co się stało. Może miałam już dość tego wrzasku? A może po prostu chciałam się w spokoju pobawić? W każdym razie oddaliłam się od namiotu. Niestety bardzo szybko zgubiłam się w lesie. Padał deszcz, było ciemno, a ja siedział tam przerażona. Rodzicom natomiast dość długo zajęło, zanim w ogóle się zorientowali, że mnie nie ma. Znaleźli mnie dopiero w nocy. Zachorowałam na zapalenie płuc. Niby nic takiego, ale trafiłam do szpitala. Przeleżałam noc na oddziale, wypiłam wszystkie eliksiry, które mi podali. Uzdrowiciele nie mogli zrozumieć dlaczego rano byłam jeszcze bledsza i miałam jeszcze większa gorączkę niż, gdy rodzice mnie przywieźli. Zaczęli robić mi badania.... No i stało się...- zawiesiła głos.
          Nie zdawałem sobie nawet sprawy jak bardzo jestem spięty. Patrzyłem na nią szeroko otwartymi oczami. Już domyślałem się do czego to zmierza, ale nie chciałem dopuścić tego do świadomości.
-Co było dalej?- głos mi zadrżał.
Dziewczyna westchnęła.
-Nie umieli mnie zdiagnozować. Byłam w szpitalu ponad miesiąc. Czułam się i wyglądałam coraz gorzej. Aż w końcu, zupełnie przypadkiem, natrafili na coś.... Ta choroba ma długą łacińską nazwę, której nie będę Ci powtarzać. Potocznie mówi się o niej „magiczna niewydolność”. Chorują na to tylko czarodzieje. Dochodzi do niewydolności różnych narządów podczas uprawiania magii...
-Co takiego?!- przerwałem jej gwałtownie. Coś mi tu nie pasowało- Skoro pogarsza Ci się przez magię to dlaczego praktykujesz, do jasnej cholery!?
-Uspokój się, proszę- była spokojna, w przeciwieństwie do mnie.- Może źle się wyraziłam. Nie chodzi tu o to czy praktykujesz czy nie. Magia po prostu jest w Tobie. Nie ma żadnego znaczenia dla postępu choroby czy czarujesz czy nie. Moc, która płynie w Twoim ciele jednocześnie Cię niszczy.
To co mówiła brzmiało zupełnie nieprawdopodobnie.
-Nigdy o tym nie słyszałem...
-Nic dziwnego. Choruje na to takie odsetek czarodziei, że niemal nikt nawet nie zaprząta sobie głowy  dokładnymi badaniami. W Europie jest tylko jedna klinika, która leczy takie przypadki- zaśmiała się gorzko.
-Co to znaczy dla Ciebie?- nagle zaczęło do mnie docierać to co wyparłem na samym początku.- Skoro nikt nie zajmuje się leczeniem tego....-nie byłem w stanie mówić dalej.
-To nie ma na to skutecznego lekarstwa.
Podniosłem się gwałtownie. Zacząłem chodzić po pokoju w tę i z powrotem poszukując jakiegoś ujścia dla agresji, która we mnie narastała.
To było niemożliwe.
Całkowicie nieprawdopodobne.
-Wiec kiedy mówiłaś, że....To naprawdę miałaś na myśli.... - te słowa nie chciały mi przejść przez gardło.
-Że umieram. To jest nieuleczalne.
BUM
Nawet nie poczułem, kiedy moja pięść uderzyła w szafę.
-Scorpius!- podbiegła do mnie, a jej drobna dłoń zacisnęła się na moim ramieniu - Przestań! Co Ty wyprawiasz? Chcesz zrobić sobie krzywdę?!
Nie dbałem o to, jej pytania puściłem mimo uszu. Odwróciłem się gwałtownie łapiąc ja za ramiona.
-Ile....?- głos mi się łamał. Jeszcze nigdy, nawet kilkanaście minut wcześniej, na dziedzińcu, kiedy nie potrafiłem jej w żaden sposób pomóc, nie czułem się tak bezradny jak w tym momencie.
Przełknęła ślinę. Widziałem, że się waha.
-Około pół roku.
Poczułem jak adrenalina opuszcza moje ciało. Bezwładnie osunąłem się po drzwiach szafy i usiadłem pod nią gapiąc się tępo w podłogę.
To jest kurwa niemożliwe.
Przecież to Ona! Nie może tak po prostu… Niemożliwe…
Te słowa obijały się w moim umyśle sprawiając, że po raz pierwszy w życiu poczułem jak łzy cisną mi się do oczu.
-Scorpius- jej głos dobiegł do mnie jakby zza tafli szkła. Usiadła obok mnie. Spojrzałem na nią, ale widziałem jak przez mgłę- To nie jest tak jak myślisz. Miałam naprawdę dużo szczęścia. Zazwyczaj niewydolność diagnozuje się między 14, a 16 rokiem życia. Wtedy jest już za późno na jakiekolwiek leczenie i tak młodzi ludzie umierają bez żadnej nadziei. Ja mam 18 lat i nadal żyję! Mój lekarz twierdzi, że to dzięki wczesnemu wykryciu choroby. Od 10 roku życia podawano mi specjalne eliksiry, więc…
          Podniosłem gwałtownie głowę. Coś mi się tu nie zgadzało.
-Przecież mówiłaś, ze nie ma na to lekarstwa- przerwałem jej- A teraz mówisz, że jest. Czyli jest szansa, że przeżyjesz!- to nie zabrzmiało jak pytanie. Wiedziałem to, ale poczułem przypływ nadziei, która szybko mnie opuściła, kiedy zobaczyłem jej twarz.
-To nie tak. Nie da się wyleczyć niewydolności. Istniej eliksir, który łagodzi jej objawy na bazie bzu i drugi stworzony m. in. korzeni baobabu, który spowalnia postęp choroby. Dzięki jeszcze paru innym specyfikom mogę „naprawić” dany organ jeśli powstanie znaczny uszczerbek, ale to nie daje trwałych rezultatów. W dodatku te ostatnie medykamenty bardzo osłabiają mój układ odpornościowy. Każde przeziębienie może się źle skończyć ponieważ nie mogę brać eliksiru pieprzowego.
          Zawsze pasjonowały mnie eliksiry dlatego rozumiałem co miała na myśli. Każdy, kto choć trochę zna się na miksturach wie, że nie powinno się łączyć baobabu z bzem i pić eliksirów z nich w odstępach mniejszych niż tydzień. W dodatku róże, które są podstawą eliksirów na odporność całkowicie wykluczają stosowanie wyciągu z czułków szczuroszczeta w połączeniu z kwiatami Afgańskimi, które stanowią podstawę naparów leczących organy.
-To chyba jakiś pieprzony żart losu…Jak to jest w ogóle możliwe? Dlaczego nie poszukują nowych metod leczenia do jasnej cholery! Przecież musi być jakiś sposób!- wiedziałem, że staram się przekonać sam siebie, ale spojrzałem na nią z nadzieją. Uśmiechnęła się smutno.
-Naprawdę długo rodzice szukali sposobu. W niewydolności najgorsze jest to, że bardzo długo nie daje objawów. To dlatego tak trudno ją zdiagnozować. Pierwsze objawy pojawiają się, kiedy czarodziej zaczyna już na poważnie praktykować. Czyli właśnie około 13, 14 roku życia. Ponieważ u mnie udało się to o wiele wcześniej to była pewna nadzieja. Uzdrowiciele w Londynie powiedzieli mi, że istnieje klinika w Paryżu prowadzona przez młodego, ambitnego czarodzieja, który całkowicie poświęca się leczeniu niewydolności magicznej. Pojechaliśmy tam. Uzdrowiciel Dominique Caron okazał się wspaniałym człowiekiem. Widział dla mnie przyszłość. Był zachwycony ponieważ świetnie reagowałam na eliksir z bzu. Ponieważ moje organy nie były jeszcze uszkodzone mógł dawać mi go większe dawki, a co za tym idzie odciągać rozwój choroby.
          Słuchałem jej w milczeniu. Czułem się jakby opowiadała jakąś pieprzoną bajkę. Wszystko byłoby świetnie, gdybym tylko mógł liczyć na szczęśliwe zakończenie.
-Do czego zmierzasz?
-Próbuję odpowiedzieć na Twoje wcześniejsze pytanie.
-Znam się na eliksirach Rose, wiem jak to działa. Rozumiem do czego zmierzasz. I nie chcę już tego słuchać, nie teraz- spuściłem głowę. Nadal nie mogłem tego przetworzyć.
-Rozumiesz już w takim razie dlaczego zrobiłam to wszystko. Po diagnozie Caron zasugerował abym przeniosła się do Paryża. Chciał mnie mieć pod stałą kontrolą. Rodzice zgodzili się z nim. To była ich ostatnia wspólna decyzja. Wzięli rozwód. Ojciec i Hugo zostali w Londynie, a mama przeniosła się ze mną do Paryża. Szybko okazało się, że to bez sensu. Rok spędziłam w klinice, a mama latała do Londynu 6 razy w tygodniu ponieważ i tak nie mogła mi pomóc, więc bez sensu było porzucanie pracy w Ministerstwie. Potem nadszedł czas na mój wyjazd do szkoły. Caron nie widział przeszkód abym praktykowała jednak nadal chciał abym była na miejscu. Rodzice zapisali mnie do szkoły w Paryżu. Byłam tam szczęśliwa, ale histeria, która wybuchła w rodzinie po tym jak dowiedzieli się o mojej chorobie nauczyła mnie żeby nie mówić nic ludziom. I udawało mi się. Niestety do czasu. Na początku tamtego roku ktoś zauważył mnie jak wychodzę z kliniki i zaczęło się. Ludzie zaczęli traktować mnie jak kalekę. Zarówno znajomi jak i nauczyciele. Nie chciałam tego dlatego zdecydowałam się przenieść do Hogwartu. To była dobra decyzja. Podobnie jak ta o wyjeździe na wakacje.- spojrzała mi w oczy. Kochałem je.- niczego nie żałuję Scorpius. Nigdy nie chciałam się Tobą bawić. Nigdy nie miałam zamiaru Cię zranić. Byłam po prostu egoistką, która chciała zaznać trochę szczęścia. A kiedy Cię poznałam… nie umiałam powiedzieć sobie stop. Wiem jak bardzo Cię skrzywdziłam. I muszę przyznać, ze nie miałam zamiaru Ci mówić. Ale widziałam jak cierpisz, Albus cały czas mi wypominał, że zasługujesz na prawdę. Mimo tego nie potrafiłam się zdecydować. I tak jak w przypadku ludzi ze szkoły, zadecydował przypadek. Przepraszam Scorpius.
          Patrzyłem na nią bez słowa.
-Teraz możesz już iść. Zdecydowałam się Ci powiedzieć, ale nie będę teraz od Ciebie niczego wymagała. Proszę tylko żebyś nikomu nie mówił. Wie tylko Albus i Julia i bardzo chciałaby żeby tak zostało. Wiem, że jestem niepoważna prosząc Cię o cokolwiek, ale uszanuj to, proszę. Nie będę już Cię niepokoić- posłała mi smutny uśmiech wstając. Podeszła do łóżka i zaczęła poprawiać pościel. Robiła to tylko po to żeby zająć tym ręce. Wstałem.
-Jesteś głupia- zesztywniała słysząc te słowa- jesteś głupia myśląc, że nic na to nie powiem. Że odejdę bez słowa. Że nic nie powiem. Że powiesz „przepraszam” i  to załatwi sprawę.
          Odwróciła się gwałtownie.
-Więc czego oczekujesz? Mam błagać na kolanach? Mam odejść ze szkoły? Zniknąć z Twojego życia? Czego ode mnie jeszcze chcesz?
-Chcę Ciebie!- ryknąłem. Patrzyła na mnie w szoku. Sam byłem trochę zaszokowany swoim wybuchem, ale wiedziałem, że to koniec kłamstw i oszukiwanie samego siebie. Podszedłem do niej szybko i złapałem za ramiona.
-Nie pozwolę Ci tego zrobić po raz drugi, Rose! Nie tym razem! Uciekłaś. Mam żal, byłoby lepiej gdybyś mi powiedziała, ale czasu nie cofnę! Ale  teraz, jeśli mam szansę mieć Cię znowu to zamierzam ją wykorzystać! Nie pozwolę Ci odejść!
          Patrzyła na mnie osłupiała. Jej oczy były szeroko otwarte, a usta rozchylone.
-Ty… Po tym wszystkim co Ci zrobiła…?
-Jeśli tylko wybaczysz mi ostatnie miesiące- tym razem szeptałem
-Nie mam Ci czego wybaczać….
         Byliśmy tak blisko siebie. I po raz pierwszy od dawna czułem się całkowicie spokojny. Bo widziałem jej uśmiech i jej oczy, i jej usta.
          Znowu wszystko było dobrze.




AnnMari

czwartek, 11 czerwca 2015

10. All my schemes lost like some forgotten dream

Przez moment świat się zatrzymał. Stałem jak spetryfikowany nie będąc w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Wpatrywałem się w obraz przed sobą wmawiając sobie, że to tylko jakiś koszmarny sen.
            Rose również na mnie patrzyła. Nawet tego dnia, gdy zdała sobie sprawę, że będziemy chodzić do jednej szkoły nie patrzyła na mnie z takim przerażeniem jak teraz.
            Zniknęła ta osoba sprzed kilku godzin, która przeszywała mnie wzrokiem w Pokoju Wspólnym. Ta Rose wyglądała strasznie. Jej oczy były przekrwione, a pod nimi rysowały się sine cienie. Twarz miała trupio bladą, podobnie jak usta. W ich kącikach natomiast tkwiło kilka szkarłatnych plamek. Włosy miała rozczochrane, a sukienkę wymiętą. Chusteczka uwalona krwią tylko dopełniała tego makabrycznego obrazu.
            Otrzeźwienie przyszło, kiedy dziewczyna znów zaczęła kaszleć. Natychmiast do niej doskoczyłem kładąc ręce na ramionach. Chciałem jej pomóc, ale nie miałem zielonego pojęcia co mógłbym zrobić. Przyciskała chusteczkę do ust starając się opanować kaszel. Drugą ręką podbierała się ziemi. Najwyraźniej miała problem z zachowaniem równowagi mimo iż siedziała.
-Rose! Rose!- potrząsnąłem nią. Byłem przerażony zwłaszcza, że nie odpowiadała na moje wołanie wciąż kaszląc- Zawołam kogoś!- chciałem wstać jednak gwałtownie złapała mnie za nadgarstek.
-Nie!- jej głos był niesamowicie zachrypnięty, a w oczach dostrzegłem panikę.
-Co Ty pieprzysz! Potrzebujesz pomocy!
-Nie!- zakaszlała kilka razy- Zabierz mnie...- znów kaszel. Skrzywiłem się na ten dźwięk- Zabierz mnie do mojego dormitorium- wycharczała.
Nie zastanawiając się ani minuty dłużej porwałem ją na ręce i szybkim krokiem ruszyłem w stronę wejścia do szkoły.
            W głowie miałem milion pytań, ale wiedziałem, że to nie jest odpowiedni czas aby je zadawać. Chciałem jej pomóc. Zaprowadzić ją do pielęgniarki, ale wyglądała tak źle, że postanowiłem jej zaufać. Najwyraźniej wiedziała co robić.
            Wbiegłem do Pokoju Wspólnego. Na szczęście nikogo po drodze nie spotkaliśmy. Również salon był pusty. Oszczędziło nam to niepotrzebnych pytań. Skierowałem się w stronę dormitoriów dziewczyn. Nie wiedziałem gdzie dokładnie jest sypialnia Rose. Bałem się, że będę musiał jej teraz szukać, a dziewczyna wyglądała coraz gorzej i trzęsła się w moich ramionach.
-Moja sypialnia- wyszeptała wskazując na odpowiednie drzwi.
Dzięki Ci Merlinie.
Otworzyłem drzwi kopnięciem. Wpadłem do pokoju i położyłem Rose na łóżku. Miała zamknięte oczy i oddychała z wyraźnym trudem.
-Co mam robić?!
-To...Torebka...
W panice rozejrzałem się po pokoju. Zobaczyłem czarną torbę, z która Weasley zazwyczaj chodziła na lekcje. Doskoczyłem do przedmiotu, ale nie wiedziałem co mam z nią zrobić.
-Eliksir...
Wyrzuciłem zawartość torby na podłogę i zacząłem ją w panice przeglądać. Po kilku sekundach, które wydawały się być wiecznością zobaczyłem małą buteleczkę z fioletowym płynem. Chwyciłem ją i podbiegłem do łóżka. Odkręciłem nakrętkę, podtrzymałem głowę dziewczyny tak aby się nie zadławiła i przytknąłem buteleczkę do jej warg przechylając ją delikatnie.
Rose wypiła zawartość flaszeczki i opadła z powrotem na poduszki. Zaczęła lżej oddychać. Na jej twarz powoli wracały kolory. Najwyraźniej eliksir działał błyskawicznie.

SOUNDTRACK

            Usiadłem obok niej. Adrenalina opuściła moje ciało. Czułem się jakbym całkowicie opadł z sił. Nie wiedziałem co się właśnie stało i bardzo chciałem wiedzieć. Jednocześnie nie chciałem. Bałem się tego co mogę usłyszeć. Bałem się nawet odezwać. Patrzyłem na jej małe ciało, które teraz wydawało mi się wyjątkowo kruche. Mimo że powoli odzyskiwała kolory, to nadal nie wyglądała zbyt dobrze. Było widać, ze jest chora. Ukryłem twarz w dłoniach.
Kurwa.
Co. Tu. Się. Dzieje.
-Scorpius- mimowolnie wzdrygnąłem się, kiedy poczułem jej dłoń na swoim ramieniu. Spojrzałem na nią. Siedziała patrząc na mnie niepewnie. Jej ręka opadła bezwładnie na kolana pod wpływem mojej reakcji na jej dotyk.
-Przepraszam, że musiałeś na to patrzeć.- milczałem. Nie potrafiłem wydobyć z siebie słowa. A poza tym nawet nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć.- Nigdy nie chciałam dopuścić do takiej sytuacji....
Krew we mnie zawrzała. Jej słowa oznaczały, że wiedziała, że coś takiego może jej się przydarzyć. Moje przypuszczenia miały się najwyraźniej potwierdzić. Była chora.
-Możesz mi kurwa powiedzieć co się tak właściwie stało?- siliłem się na spokój. Wiedziałem, że jeszcze kilka minut temu była w bardzo słabej formie. Nie chciałem jej denerwować, ale teraz już nie mogłem odpuścić. Musiałem znać prawdę.
Dziewczyna spuściła głowę. Widziałem jak bije się z myślami. Złapałem ją za brodę i lekko szarpnąłem tak żeby spojrzała mi w oczy.
-Powiedz- syknąłem- powiedz prawdę. Chociaż raz w życiu powiedz mi prawdę!
Westchnęła. Cofnęła głowę. Pozwoliłem jej na to rozluźniając palce. Odsunęła się opierając o wezgłowie łóżka. Przyciągnęła kolana do piersi i objęła je rękami. Wyglądała na zamyśloną.
-Masz rację. Nie zasługujesz na te kłamstwa. Nigdy nie zasłużyłeś na żadne z nich. Problem polega jedynie na tym Scorpius, że ja naprawdę wybierałam najlepszą alternatywę!
-Alternatywę?-uniosłem brew- Kłamstwo jest dla Ciebie alternatywą? Nawet najgorsza prawda jest gorsza niż kłamstwo!
-Ale ja nie miałam wyboru! Nie mogłam pozwolić na to żebyś się dowiedział....
-O czym? Co jest aż tak straszne, że nie mogłaś mi o tym powiedzieć?! Aż tak straszne, że podałaś fałszywe imię, zmieniłaś kolor włosów i wyjechałaś bez jednego słowa pożegnania?!- nie wiedziałem, że wstałem do momentu kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że patrzę na nią z góry. Byłem wściekły. Odwróciłem się napięcie po czym wyszarpałem z kieszenie papierośnicę i zapalniczkę. Zaciągnąłem się dymem, ale nie przyniosło to spodziewanej ulgi.
-Moja choroba.- obróciłem się błyskawicznie w jej kierunku. Patrzyła w materac niewidzącym wzrokiem. Zaciskała dłonie.- Jestem chora. Nieuleczalnie.- spojrzała na mnie. Jej oczy były smutne, ale nie płakała- Ja umieram Scorpius.
Kurwa.
Kurwa.
Kurwa.


AnnMari

wtorek, 9 czerwca 2015

9. When your heart don't feel like dancing

Dziękuję Wszystkim, którzy nadal tu są!


            To ciekawe jak ten czas szybko leci. Gdy człowiek chce go zatrzymać ten jak na złość przyśpiesza. Do tego cholernego balu zostało tylko dwa dni, a ja nadal nie miałem partnerki.
Opadłem na kanapę obok Cassandry, która zawzięcie coś pisała. Tayler i Albus również robili lekcje na fotelach obok. Westchnąłem przeciągle jednak  wszyscy mnie zignorowali. Zrobiłem to ponownie tym razem jeszcze się przeciągając.
-Czego chcesz Malfoy?- dziewczyna nie oderwała wzroku od pergaminu
-Ugh... Myślicie, że jak pójdę sam na ten pieprzony bal to Lewis mnie opieprzy?
-Wytłumacz mi jak to jest, że Scorpius Malfoy nie ma z kim iść na bal?- Albus popatrzył na mnie zza książki.
Dobre pytanie. W ciągu ostatnich kilku dni zadałem je sobie co najmniej milion razy.
-To nie tak, że nie mam z kim iść. Po prostu nie ma osoby z którą chciałbym iść. I możesz sobie darować- spojrzałem groźnie na Pottera, który chrząkną znacząco
Tayler zaśmiał się, a Potter zrobił niewinną minę.
-Cass- zwróciłem się do blondynki- Wiem, że miałaś nie chciałaś iść na ten bal, ale błagam zlituj się nade mną!
Popatrzyłem na nią robiąc moją popisową minę. Dziewczyna otworzyła usta żeby coś powiedzieć, ale ktoś inny ją wyręczył.
-Ona z Tobą nie pójdzie- z uniesionymi brwiami spojrzałem na Taylera
-Bo?
-Bo idzie ze mną.
Czekałem na jakiś dalszy ciąg, ale się nie pojawił. Patrzyłem więc na Zabiniego pewien, że coś źle zrozumiałem. Jednak chłopak jedynie szczerzył zęby
-Cass....?- przeniosłem spojrzenie na dziewczynę, która ukryła twarz w dłoniach.
-Nie patrz tak na mnie! Zmusił mnie!
-Wcale nie- zaperzył się Zabini
-Czy on Ci coś zrobił?- zmartwiłem się- Skrzywdził? Zaszantażował? Powiedz słowo maleńka, a urwę mu głowę!
Albus wybuchnął śmiechem na moje słowa, ale mimo komizmu całej sytuacji nie chciało mi się śmiać. Przecież to Cass! Ta sama Cass, która zapierała się nogami i rękami, że nie będzie chodzić na jakieś idiotyczne bale szkolne!
-Nie zaszantażowałem jej! Sama się zgodziła!- zaperzył się Zabini
-Lepiej powiedz o tym jak przekonywałeś ją przez bitą godzinę- zaśmiał się Potter
-Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?- zapytałem. Poczułem coś dziwnego. Ta dziewczyna wie o mnie wszystko, a sama nie potrafi podzielić się tak prostą informacją....
-Bo to żenujące. Nigdy w życiu nie byłam na szkolnym balu. I wciąż nie chce na żaden iść! Ten kretyn mnie przekonał- wskazała ręką na sprawce tego zamieszania, który wciąż szczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
-Obiecałem Ci piękna, jedno Twoje słowo i wracamy!
Dziewczyna prychnęła wracając do pisania. Chłopaki również wrócili do swoich zajęć.
Oparłem głowę o zagłówek myśląc o tym co się przed chwilą wydarzyło. I o tym jaka zmiana zaszła w Taylerze od czasu naszego wypadu do klubu. Cały czas przymilał się do Cass. To zaczynało się powoli robić dziwne. A teraz jeszcze to zaproszenie na bal... tak, to zdecydowanie dziwne.
            Przyjrzałem się Cass. Dziewczyna na co dzień ubierała się w czarne ubrania. Ciasne spodnie, krótkie spódniczki do czarnych rajstop, buty na płaskim obcasie i obcisłe krótkie topy lub luźne koszulki. Jej styl trochę przypominał mi Lewis z tym, że Cass miała mniej kolczyków i tylko jeden tatuaż pod lewą piersią. Nie wyobrażałem jej sobie w szykownej sukni na szkolnym balu. Po prostu tam nie pasowała.
Nagle coś przyszło mi do głowy.
-Albus?
-Hm?- chłopak nie przerwał czytania
-A kogo Ty w końcu zaprosiłeś?
Potter pobladł.
-Hmmmm tak, właściwie to tak...- był wyraźnie zmieszany. Spojrzałem na niego wyczekująco, ale już wiedziałem co usłyszę. Zmrużyłem oczy- zaprosiłem Julie...
Ach. No to wszytko jasne.
                                                                       ***
            No i nadszedł ten pieprzony dzień. Godzina W.
Ja pierdole....
          Do dziś nie mogłem zrozumieć jak to się stało, że jednak nikogo nie zaprosiłem. Mimo że kilka razy podchodziły do mnie jakieś laski proponując, że mi potowarzyszą. Hmmm w sumie to nie ma co się dziwić. Jestem najprzystojniejszym facetem w szkole!
            Upiłem łyk bursztynowego płynu z szklanki, którą trzymałem. Postać w lustrze przede mną zrobiła dokładnie to samo. Przypatrywałem się swojemu odbiciu. Lubiłem mój czarny garnitur. Dobrze się w nim czułem. Poprawiłem czarny krawat po czym włożyłem rękę do kieszeni upijając kolejny łyk.      
            Starałem się nie myśleć o tym co mnie czeka. Musiałem wytrzymać tylko kilka godzin. Potem Lewis się zmyje, a zraz za nią ja. Nikt i nic nie zmusi mnie do siedzenia dłużej z tą bandą kretynów!
            Moje przeklinanie dyrektorki zostało przerwane przez natarczywe pukanie. Zanim zdążyłem zaprosić gościa drzwi otworzyły się gwałtownie i z głośnym hukiem odbiły od ściany.
-Czy ja miałam jakieś zaćmienie mózgu?- Cass przeszła z prędkością błyskawicy przez pokój, rozłożyła się na fotelu i zapaliła papierosa.
Zaśmiałem się. Dziewczyna już od kilku dni panikowała z powodu tego balu. A myślałem, że nie jest możliwe aby ktoś bardziej nie chciał tam iść niż ja.
Podszedłem do barku i nalałem blondynce whiskey.
-Sama się na to zgodziłaś, więc przestań panikować. Co się może w końcu zdarzyć?-podałem jej szklankę, z której szybko upiła łyk.
-No nie wiem? Sala wybuchnie?- zapytała niepewnie. 
Zaśmiałem się
-Niemożliwe! Cassandra Carter, nieustraszona „Bad Girl” Hogwartu boi się iść na szkolny bal?
-Zamknij się- wysyczała- Wcale się nie boję! Po prostu nie mam ochoty tam iść!
-To powiedz o tym Taylerowi! Jestem pewny, ze zrozumie.
-Obiecałam mu, że pójdę chociaż na chwilę. A ja zawsze dotrzymuję obietnic!- posłała mi groźne spojrzenie. Uniosłem ręce w górę w geście poddania.
-Spokojnie tygrysie! Wiem, ze nie rzucasz słów na wiatr.- rozłożyłem się wygodniej w fotelu.-Może zamiast tego powiesz mi jak to się stało, że w ogóle Cię do tego przekonał?
-Sama nie wiem jak to się stało...- coś kręciła. Znałem ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, ze kłamie.
-Mów co się stało!
Odwróciła wzrok i mruknęła coś niewyraźnie. Kiedy już otwierała usta rozległo się kolejne pukanie. Sarknąłem ze złością.
-Proszę! Wrócimy do tej rozmowy- powiedziałem Cass zanim drzwi się otworzyły.
            Do pokoju weszła moja siostra. Muszę przyznać, ze wyglądała przepięknie w długiej, dopasowanej sukni wysadzanej takimi dziwnymi kryształkami w kolorze srebrnym. Jej blond włosy były spięte w jakiś kok, którego nazwy nie znałem, ale ślicznie to wyglądało.
-No no no.... Siostrzyczko
-No no no.... Braciszku- przedrzeźniała mnie. Zaśmialiśmy się wszyscy. Julia dopiero teraz dostrzegła Cass.
-O Merlinie! Cass! Wyglądasz przepięknie!- zapiszczała.
Cassandra uśmiechnęła się słabo. Komentarz mojej siostry sprawił, ze w końcu przyjrzałem się temu jak wygląda moja przyjaciółka. Rzeczywiście jej sukienka robiła wrażenie. Była krótka, czarna z dużym, sięgającym aż połowy klatki piersiowej dekoltem, który jednak był zakryty czarnym przeźroczystym materiałem. Sukienka była obcisła, a do tego dziewczyna ubrała masakrycznie wysokie szpilki i pomalowała usta czerwoną szminką.
-Dziękuję. Ty wyglądasz oszałamiająco!
-Och, dziękuję!- na jej twarzy pojawił się wielki uśmiech.- Musimy już iść! Zostałam po Was oddelegowana żebyście nie stchórzyli!
Jęknęliśmy z Cass jednocześnie jednak wstaliśmy z foteli.
-To jest chyba jakiś zły sen- wyszeptała dziewczyna, gdy wychodziliśmy z pokoju. Julia zaśmiała się.
-Daj spokój! Bale są super! Ja tam bardzo lubię takie imprezy! A poza tym jak nie masz dobrego humoru to pamiętaj, że Zabini ma w kieszeni swoją cudowną, samo napełniającą się piersiówkę!
-Hahaha! Wreszcie jakaś logiczna zachęta!
Śmialiśmy się schodząc po schodach.
          Pokój Wspólny był pełen dziewczyn w błyszczących sukienkach i chłopaków w eleganckich, czarnych garniturach. To wszystko prezentowało się, przyznawałem się do tego z bólem serca, bardzo elegancko. Bez względu na moje zdanie o takich imprezach nie mogłem negować tego, że w Hogwarcie wszystko było zawsze dopięte na ostatni guzik.
-Nie mogę uwierzyć, że jednak nikogo nie zaprosiłeś. Będziesz się nudzić- powiedziała Julia
Prychnąłem. Chyba nie zdawała sobie sprawy z mojego planu.
-Nie mam zamiaru się dobrze bawić tylko jak najszybciej się stamtąd urwać. Tak przynajmniej nie będą musiał nikogo niańczyć.
Moja siostra pokręciła głową z dezaprobatą, ale nie powiedziała już nic więcej. Doszliśmy do siedzących na kanapie przy kominku Tylera i Albusa.
-Przyprowadziłam ich!- zawołała Julia
Odwrócili się jednocześnie i gwałtownie wciągnęli powietrze.
-Wow! Dziewczyny! Wyglądacie...- zaczął Tayler wybałuszając oczy
-Przepięknie- dokończył Albus patrząc ciepło na Julie
-Dziękuję- moja siostra posłała mu szeroki uśmiech.
Tayler podszedł do Cassandry.
-Naprawdę wyglądasz niesamowicie. Pięknie- wpatrywał się w nią intensywnie. Aż mi się niedobrze zrobiło. Jeszcze nigdy nie widziałem tak rozanielonego wzroku u mojego przyjaciela. Fuj!
Cassandra najwyraźniej myślała tak samo, bo popatrzyła na niego niepewnie.
-Yyyy dziękuję? Fajnie, ale skończ już z tymi komplementami. I chodźmy na ten pieprzony bal. Im wcześniej tam będziemy tym większa jest nadzieja, że szybciej wrócimy.
-Zdecydowanie się z nią zgadzam- przytaknąłem
Reszta westchnęła, ale pokiwała głowami.
Obróciłem się napięcie i wtedy stanąłem jak wmurowany.
Dokładnie naprzeciw mnie stała Ona.
Piękna.
Czarująca.
Urocza.
Seksowna.
Bardzo seksowna...
Kurwa.
Miała na sobie długą czarną sukienkę idealnie podkreślającą jej perfekcyjne kształty.
Nasze spojrzenia spotkały się. Patrzyła na mnie nieśmiało spod rzęs. A ja? Ja nie mogłem oderwać od niej wzroku. Poczułem się tak jak wtedy, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Świat się zatrzymał, a reszta ludzi w Pokoju Wspólnym mogła nie istnieć.
Przypomniałem sobie jak mnie zauroczyła tym delikatnym uśmiechem. Dokładnie tym samym, który posyłała mi teraz...
Poczułem szturchnięcie w żebra. Niechętnie oderwałem wzrok od dziewczyny. Dostrzegłem karcący wzrok Cassandry. Oczy pozostałych wędrowały to na mnie to na Rose.
Potrząsnąłem głową.
-Chodźmy- zwróciłem się do przyjaciół. Wyszedłem szybko opierając się pokusie spojrzenia na nią jeszcze raz mimo iż czułem na plecach jej palący wzrok.
                                                                                  ***
            Sala była udekorowana wyjątkowo wytwornie i musiałem to przyznać. Postarali się. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Miałem nadzieję, że dzięki temu nie dostanie mi się na końcu opieprz od Lewis. Mieliśmy taki sam stosunek do tej pieprzonej imprezy i wydawało mi się, że profesorka nie marzy o niczym innym jak o zapomnieniu o całej sprawie.
          Ogólnie rzecz biorąc to wszyscy wyglądali jakby dobrze się bawili. Dyrektorka ściągnęła jakąś sławną pop-ową kapelę. Muzyka może nie była najwyższych lotów, ale dało się do tego tańczyć. Inna sprawa, że Ci idioci z mojej szkoły najwyraźniej nie mieli zielonego pojęcia jak to się robi. Wymachiwali rękami jakby byli nie do końca sprawni umysłowo i podskakiwali, według ich mylnego przekonania, do rytmu. No cóż, ja na pewno nie zamierzałem im pokazywać jak się tańczy.
            Siedziałem sam przy naszym sześcioosobowym stoliku. Julia i Albus szaleli na parkiecie, podobnie jak Cass i Zabini. Co do tych ostatnich to może nie można było powiedzieć, że szaleli, ale w każdym razie tańczyli. Przynajmniej te dwie pary nie profanowała parkietu.
            Nudziłem się. Minęła dopiero godzina imprezy, a postać Lewis przy stoliku dla profesorów utwierdzała mnie w przekonaniu, że nie mogę jeszcze wrócić do Pokoju Wspólnego. Spojrzałem na profesorkę. Siedziała wyraźnie znudzona, podpierając głowę na ręcei popijając co chwilę ze swojego złotego pucharka. Jej wzrok błądził po sali. Nagle zatrzymał się na mnie. Wyprostowała się nieznacznie i uniosła swój kielich. Uśmiechnąłem się delikatnie i również uniosłem swój w geście toastu. Kobieta odwzajemniła gest. Jednak już kilka sekund później jej uśmiech zniknął. Podszedł do niej Longbottom i najwyraźniej poprosił ją do tańca. Nachmurzyła się, ale najwyraźniej nie wypadało jej odmówić, bo po chwili chwyciła jego wyciągniętą dłoń i dała się zaprowadzić na parkiet. Tam straciłem ją z oczu.
Świetnie, nawet Lewis ma co robić. Chociaż nie mogłem jej sobie wyobrazić w tańcu.
W tym momencie na krześle obok mnie usiadła Cassandra.
-Gdzie zgubiłaś swojego chłopaka?- zaśmiałem się
-Nie drażnij mnie nawet- warknęła- Jemu chyba coś siadło na mózg. Cały czas mówi mi jakieś komplementy i sugeruje dziwne rzeczy!
Uniosłem brwi.
-W jakim sensie „dziwne rzeczy”? Masz na myśli, że proponuje Ci seks?- nieświadomie zacisnąłem zęby. Mimo, ze  bardzo lubię Zabiniego i jest moim najlepszym kumplem to jakoś chyba nie chciałbym żeby posuwał moją przyjaciółkę.
-No właśnie nie! Gdyby tak było to nie protestowałabym! Cały czas mówi, ze może byśmy gdzieś razem wyskoczyli, albo spotkali się w Londynie w czasie przerwy świątecznej.... Ugh!
-Żartujesz!
-Uwierz, chciałabym. Możesz mi powiedzieć co mam z nim zrobić?
Nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć. Zabiniemu raczej nie zdarzało się robić czegoś takiego. Czasem stosował takie triki żeby wyrwać jakąś panienkę, ale skoro planował już ferie to coś było mocno nie tak. Wtedy coś do mnie dotarło.
-Jak to byś nie protestowała!?- Cassandra spojrzała na mnie zdziwiona nie bardzo wiedząc o co mi chodzi- No gdyby chciał Cię zaciągnąć do łóżka!
Zaśmiała się.
-No oczywiście, że bym nie protestowała. On jest przystojny, a w tej szkole krążą już o nim legendy. Ja lubię dobry seks Malfoy, zresztą już Ci kiedyś o tym mówiłam...
-O czym mu już mówiłaś?- do stolika właśnie podszedł Tayler z dwoma pucharkami w dłoniach. Jeden podał dziewczynie po czym niepostrzeżenie dolał do niego nieco płynu ze swojej srebrnej piersiówki. Tą samą czynność powtórzył nad swoim, a potem nad moim pucharem.
-Nie interesuj się Zabini. To co mi mówiła Cass zostaje między nami.
-Nie cierpię tych Waszych tajemnic.-żachną się chłopak.
-A Ty co robiłeś? Cały czas tu siedziałeś?- Cassandra postanowiła zignorować zażalenia swojego partnera.
-A co niby miałbym innego robić? Czekam aż Lewis wyjdzie i wychodzę zaraz za nią.
-Powinieneś zatańczyć. Muzyka wcale nie jest taka zła jak się wydaje- stwierdził Tyler.
Zastanowiłem się nad tym. Może rzeczywiście właśnie przechodziła mi koło nosa jedyna w życiu okazja żeby zatańczyć z Cass.
-Pozwolisz?- wyciągnąłem rękę w kierunku kompletnie zaszokowanej blondynki.
-Malfoy, mówiąc Ci żebyś wyszedł na parkiet nie do końca chodziło mi o to żebyś odbijał mi dziewczynę!- oburzył się Tayler. Żadne z nas nie zdążyło mu odpowiedzieć ponieważ w tym momencie muzyka ucichła.
Wszyscy spojrzeliśmy w stronę sceny z której właśnie schodziła kapela. Sekundę później wbiegł na nią Tay Davis.
-Jak się bawisz Hogwarcieeeeee!!!!!????- odpowiedział mu zbiorowy krzyk i pisk- Nasza wspaniała orkiestra robi sobie zasłużoną przerwę. W tym czasie najlepszą muzę będę serwował Wam ja!!!!
Po raz kolejne salę wypełnił ogłuszający pisk i krzyk. Wymieniliśmy zadowolone spojrzenia. Cass uśmiechnęła się.
-No teraz to można tańczyć!- z uśmiechem zacząłem prowadzić ją w stronę parkietu.
Tay Davis był Ślizgonem, rok niżej niż my. Był DJ'em na każdej imprezie w Slitherinie i nie tylko. Nic dziwnego. Był naprawdę zajebisty w tym co robił.
Przetańczyłem z Cass kilka kawałków. Musiałem przyznać, że dziewczyna ruszała się zajebiście.
-Przypomnij mi, czemu przestaliśmy ze sobą sypiać?- zapytałem, kiedy zmęczeni wracaliśmy do stolika.
-Ponieważ jesteśmy już tylko przyjaciółmi i to bez żadnych dodatkowych profitów.- wyjaśniła spokojnym głosem uśmiechając się lekko. Nie zdążyłem jej odpowiedzieć ponieważ z głośników właśnie popłynęła muzyka na dźwięk której jednocześnie się zatrzymaliśmy.
-Do I Wanna Know....- zaczęła Cass -Szkoda byłoby zmarnować taki kawałek...
-Dlatego chętnie z Tobą zatańczę- jak spod ziemi wyrósł przy nas Zabini
Cass pokręciła głową z rozbawieniem, ale dała się porwać brunetowi. Skinąłem jej głową na pożegnanie śmiejąc się pod nosem.
-Zatańczymy?- odwróciłem się słysząc głos za plecami. Zobaczyłem bardzo ładną dziewczynę z długimi, czarnymi włosami w krótkiej granatowej sukience. Bardzo obcisłej sukience. Musiałem przyznać, że wyglądała bardzo apetycznie, ale nie miałem jakoś ochoty na wyrywanie obcych panienek. Już miałem odmówić, kiedy poczułem TO spojrzenie.
Rose była nieopodal i patrzyła na mnie tańcząc z jakimś kolesiem.
-Oczywiście śliczna- przeniosłem wzrok z powrotem na obcą dziewczynę i przyciągnąłem ją do sobie obejmując w talii. Skoro już się napatoczyła to czemu miałbym nie wykorzystać sytuacji? Pytanie czystko retoryczne.
          Dałem się porwać muzyce. Nie przejmowałem się tym, że jestem w szkole, że mam na sobie garnitur i że prawdopodobnie za chwilę będzie patrzeć na mnie całe grono pedagogiczne.
Tańczyłem tak jak w klubie, jak w AM. Alkohol, który krążył w moich żyłach w połączeniu z perfumami nieznajomej nakręcał mnie i rozpalał. Podobnie jak myśl, że ta suka patrzy. Cieszyłem się z tego. Wręcz odczuwałem jakąś chorą satysfakcję. Chciałem zobaczyć, że ją to boli. Tak jak mnie kiedyś bolało. Wiedziałem, że to bez sensu, nie umiałem wyjaśnić tej chorej potrzeby, ale nie umiałem też tego powstrzymać. Specjalnie nie patrzyłem w jej kierunku, kiedy tańczyłem żeby zrobić to na sam koniec.
          Kiedy ucichły ostatnie takty, a muzyka zmieniła się na szybszą przeniosłem wzrok z nieznajomej na Rose. A raczej na miejsce, w którym ostatnio stała. Nie było tam bowiem już nikogo. Złość natychmiast wystrzeliła w moich żyłach. Nie wiedziałem nawet dlaczego jestem wściekły, ale czym prędzej potrzebowałem się uspokoić. Pożegnałem się zdawkowo z moją partnerką i ignorując gapiących się na nas ludzi udałem się w kierunku mojego stolika.
Już idąc tam mogłem zobaczyć wściekła spojrzenie Albusa. Wiedziałem, że widział mój mały pokaz. Nie miałem ochoty na kolejna kłótnie z przyjacielem . Szybko zmieniłem kierunek i udałem się w stronę wyjścia.
          Na zewnątrz mogłem odetchnąć świeżym powietrzem. Wyciągnąłem  papierosa i z ulga odpaliłem. Tego mi było trzeba.
          Na dziedzińcu było zupełnie pusto. Nic dziwnego, pogoda była naprawdę paskudna. Co prawda nie lało, ale wiał paskudny wiatr i było przeraźliwie zimno.

          Mimo gwizdu wiatru nagle usłyszałem dziwny dźwięk. Nie potrafiłem stwierdzić co się dzieje. Spojrzałem w stronę wejścia do szkoły jednak nie bylem na tyle spokojny aby wrócić do ciepłego wnętrza sali. Westchną, ale udałem się w celu identyfikacji dziwnego dźwięku.
Pod jedną ze ścian zauważyłem skuloną postać. Dopiero, gdy podszedłem na odległość kilku kroków zdałem sobie sprawę, ze dziwny dźwięk był kaszlem.
Księżyc wyszedł zza chmur rzucając na nas snop światła.
          Dziewczyna spojrzała na mnie przerażona. Była trupio blada. Na twarzy miała kilka smug z tuszu, a w ręce trzymała zakrwawiona chusteczkę przyciskając ją do ust. Widok był makabryczny zwłaszcza kiedy w końcu dotarło do mnie na kogo patrzę.
-Rose.....


AnnMari

piątek, 29 maja 2015

8. I’m giving up on you


Nie wiem co mnie obudziło. Chyba jakiś sen jednak nie byłem w stanie sobie go przypomnieć. Byłem zmęczony i niewyspany. Spojrzałem na budzik. Dochodziła 12 w południe. Spałem niewiele biorąc pod uwagę, o której się położyłem. To była aktywna noc. Zamknąłem oczy starając się poukładać sobie wydarzenia z wczorajszej nocy...a raczej poranka.
-Malfoy, powinniśmy już wracać- Tayler podszedł do baru, gdzie czekałem na Kate, która poszła do łazienki ogarnąć się po naszej małej przygodzie za klubem.
-Która godzina?
-Dochodzi 4 i lepiej wrócić zanim ktoś zorientuje się, że nas nie ma.
-Okej, wracajmy.
Pomachałem jeszcze do Meggie i ruszyłem za Zabinim w stronę wyjścia z klubu. W oddali zobaczyłem jeszcze wychodzącą z kibla Kate, ale szczerze mówiąc miałem głęboko w dupie co sobie pomyśli, kiedy mnie nie zastanie.
Wyszliśmy z klubu, gdzie już czekali na nas Cass i Albus. Było zimno i wietrznie jak przystało na jesienny Londyn. Zbierało się na deszcz, a ulice o tej porze były wyludnione.
-Wzięłam Twoja kurtkę z loży- Cass podała mi moja skórzaną, czarna kurtkę, która chętnie założyłem. Ciekawe, że wcześniej w tamtym zaułku nie czułem chłodu. Kąciki moich ust uniosły się nieznacznie do góry na wspomnienie tego miłego wydarzenia.
-No i co szczerzysz zęby Malfoy?- zapytał Albus- może wtajemniczysz gdzie zniknąłeś z tą małą?
-Powiem Wam tylko, że panienka ma zajebiste usta- zaśmiałem się.
Odpowiedział mi rechot moich kumpli.
-Ugh, jesteście obrzydliwi- zawyrokowała Cassandra.- Czemu faceci tak koniecznie muszą o tym opowiadać? Możemy już iść? Trochę tu zimno!
-No widzisz Cass- objąłem ją ramieniem, kiedy ruszyliśmy w dół ulicy aby znaleźć jakieś odpowiednie miejsce do teleportacji.- To jest totalnie nie nasza wina!
-A czyja? To Wy zawsze musicie chwalić się Waszymi podbojami! Nie znam dziewczyn, które robią w ten sposób!
-W sensie puszczają się czy o tym mówią?- zarechotał Zabini
Cass zmrużyła oczy, dobrze wiedziała do czego Tayler pije.
-Sami widzicie. Jak facet zalicza co tydzień inną laskę to jest zajebisty, a dziewczyna po prostu się puszcza! I gdzie tu sprawiedliwość?
-No wiesz skarbie. Dziewczyna nie powinna się puszczać na lewo i prawo. Faceci inaczej na to patrzą. Kiedy jest się takim dobrym zawodnikiem....- Taylerowi najwyraźniej spodobał się temat.
-Ten „dobry zawodnik” to jak rozumiem eufemizm dla „męskiej dziwki”?
-Uuuuu- zaśmiał się Albus- Uważaj Tay, wchodzisz na grząski teren z godnym siebie przeciwnikiem!
-Pffff.... Ona ma być niby dla mnie godnym przeciwnikiem? Potter chyba za dużo dziś wypiłeś! Temu panu już dziękujemy!
-Weź się już lepiej nie odzywaj Zabini- prychnęła Cass
-A tak swoją drogę Cassandro to jesteś bardzo ciekawą postacią! Możesz nam wyjaśnić jak to się stało, że z dziwki Malfoy awansowałaś na jego przyjaciółką?
Gwałtownie się zatrzymałem, wściekłość wystrzeliła w moich żyłach. Kątem oka zobaczyłem, że Cass pobladła. Usłyszałem jak Albus wciąga głośno powietrze.
-Coś Ty powiedział?- wysyczałem
-Ej stary, wyluzuj- Tayler wiedział, ze posunął się za daleko, ale teraz nie bardzo mnie obchodziły jego wyrzuty sumienia. Gniew krążył we mnie podsycany alkoholem- Naprawdę nie to miałem na myśli...
-Scorpius, wyluzuj, on nie chciał...- zaczął Potter wiedząc co się święci.
-Ale to powiedziałeś!- podszedłem do Zabinego. Nasze oczy były na tej samej wysokości.
-Słuchaj, nie chciałem tego tak ująć, dobra! Fakt jednak pozostaje faktem, że najpierw ją pieprzysz, a potem....- nie dałem mu dokończyć zdania. Moja pięść wylądowała na szczęce mojego przyjaciele z bardzo satysfakcjonującym dźwiękiem. Zabini zachwiał się pod wpływem ciosu i zrobił dwa kroki w tył. Chciałem to powtórzyć. Adrenalina pulsowała w moich żyłach.
Wtedy doskoczył do mnie Albus łapiąc mnie za ramiona i odciągając kilka kroków do tyłu.
-Malfoy, uspokój się!- Cass stanęła przede mną kładąc mi ręce na ramionach.-Nic się nie stało.- mówiła spokojnym głosem, który powoli uciszał mój gniew.- Nie czuje się urażona. Nie możesz bić swojego przyjaciela.- zamknąłem oczy starając się uspokoić. Ona miała racje. Zachowałem się jak fiut. Znowu.
Kurwa.
Warknąłem i wyrwałem się z uścisku Albusa. Poprawiłem kurtkę i podszedłem do Taylera.
-Przepraszam- wyciągnąłem rękę w jego kierunku. Ku mojej uldze złapał ją i potrząsną.
-Nie, to ja przepraszam. Za dużo wypiłem. Przepraszam Cass- teraz zwrócił się do dziewczyny ocierając jednocześnie krew z ust. Zauważyłem, ze rozwaliłem mu wargę.
-Luz- powiedziała dziewczyna- Jak chcesz to naprawię Ci usta.
-Dzięki, ale może w szkole. To nie jest najlepsze miejsce na czarowanie.
-Zmywajmy się stąd- mrukną Albus.
Szybko przeszliśmy na drugą stronę jezdni, gdzie znaleźliśmy małą zaciemnioną uliczkę. Teleportowaliśmy się do Hogsmade, a stamtąd już pieszo przez Wrzeszczącą Chatę dostaliśmy się na teren Hogwartu. Dzięki Mapie Huncwotów i zaklęciu kameleona bez przeszkód przeszliśmy do naszych dormitoriów.
-Możemy jeszcze porozmawiać?- Cass niepewnie przygryzła wargę patrząc na mnie. Zostaliśmy sami. Po tym jak zaklęciem naprawiła Taylerowi usta, chłopaki poszli do swoich komnat.
-Jasne, chodź do mnie- nie wiedziałem o czym dziewczyna chce ze mną rozmawiać.
-Napijesz się czegoś?- zapytałem, kiedy już siedziała wygodnie na moim łóżku.
-Nie dziękuję. Usiądź- wskazała na miejsce obok siebie.
-O co chodzi?
-Dobra Malfoy. Koniec tego ściemniania. Było fajnie, dobrze się bawiliśmy, ale skąd to wszystko?
-Nie rozumiem- uśmiechnąłem się uprzejmie udając, ze nie mam pojęcia o co jej chodzi.
-Pytam co się stało. I nie zbywaj mnie. Zdążyłam Cię już trochę poznać. Zostawiłam Cię na dziedzińcu z połową papierosa i Rose nieopodal. Chcesz mi powiedzieć, ze przez te pół godziny podziwiałeś pogodę?- ostatnie zdanie doprawiła dużą dawką ironii.
Wiedziałem, że prędzej czy później i tak to ze mnie wyciągnie, ale nie byłbym sobą gdybym miał ochotę się zwierzać.
-Tak dokładnie. Podziwiałem deszcz. To moje ulubione hobby ostatnio.
-To bardzo interesujące biorąc pod uwagę, że nie padało- prychnęła- Nie chrzań Malfoy. Gadaj co się stało!
Nie wiem od czego to zależy. Czy ta laska ma jakiś wyjątkowy dar przekonywania? Czy może to ze mną coś złego się dzieje? Tak czy inaczej po kilkusekundowej ciszy słowa zaczęły się ze mnie wylewać same. Opowiedziałem jej wszystko co zdarzyło się po jej powrocie do zamku.
Kiedy skończyłem siedziała z lekko rozchylonymi ustami.
-Zatkało Cię? Nie martw się, mnie wtedy też- zaśmiałem się gorzko. Byłem strasznie naiwnym kretynem wdając się w ten romans.
-To rzeczywiście dziwne- Cass pokiwała głową, ale jej wzrok był odległy. Widziałem, że myślami była gdzieś daleko. -Chodźmy spać- powiedziała nagle wstając.
-Możesz tu zostać jeśli chcesz
Posłała mi jeszcze delikatny uśmiech po czym po cichu opuściła pokój.

***
Podszedłem do stolika Ślizgonów i usiadłem między Cass a Albusem. Tayler siedział naprzeciwko czytając gazetę. Przywitali mnie jakimiś mruknięciami. Hmmm nie ma to jak przyjaciele.
Od czasu naszego wypadu do klubu minęło kilka dni. Mimo iż do dziś nie mogłem w to uwierzyć to chłopaki zaprzyjaźnili się z Cass. Cieszyłem się z tego. Moje życie wracało do normalności... no pomijając pewną wkurwiającą osobę, ale ją coraz częściej udawało mi się ignorować. Byłem z siebie dumny. Co dziwne robiłem to demonstracyjnie przy akompaniamencie prychnięć Cassandry. Ta blondyna coraz częściej działa mi na nerwy. Czasem wręcz miałem wrażenie, że przechodzi na ciemną stronę mocy, ale z drugiej strony wiedziałem, że nie ma na to szans. Zbyt dobrze znała moje uczucia żeby mi to zrobić.
Jadłem spokojnie śniadanie czytając książkę do eliksirów, kiedy za moimi plecami rozległ się wyjątkowo wkurzający chichot. Zignorowałem dźwięk dopóki nie usłyszałem swojego imienia.
-Scorpius- spojrzałem na Albusa skonsternowany. Chłopak pokazał głową na coś za nami. Odwróciłem głowę i dostrzegłem małą grupkę jakiś dziewczyn, które piszczały, chichotały i szeptały coś do siebie wgapiając się we mnie bezczelnie.
-Mogę Wam w czymś pomóc?- zapytałem głośno
Jedna z dziewczyn, z mocno kręconymi czarnymi włosami wyszła kilka kroków przed resztę
-Hej Scorpius, tak sobie myślałam.... może chciałbyś wybrać się ze mną na bal
-Czy my się w ogóle znamy?- uniosłem brew, byłem pewny, ze widzę te dziewczynę pierwszy raz w życiu
-Jestem Sara. Nie, nie znamy się, ale w sumie to nic nie stoi na przeszkodzie żeby się lepiej poznać, prawda?- koniuszkiem języka przejechała po górnej wardze.
Cass zaczęła nagle kaszleć, nie byłem pewien czy zadławiła się czymś na skutek tego co usłyszała czy po prostu maskowała śmiech. Nie dziwiłem się jej.
-Niestety jestem zmuszony Ci odmówić- siliłem się na spokój
-No trudno, może nasze drogi się jakoś jeszcze skrzyżują- Merlinie czy ona do mnie mrugnęła? Odeszła do koleżanek kręcąc biodrami. Gapiłem się na nią w lekkim szoku. Otrzeźwił mnie dopiero rechot chłopaków.
-No no, Malfoy masz wzięcie!- zaśmiał się Tayler
-Daj spokój. Ile ona miała w ogóle lat? 13? 14?- skrzywiłem się zniesmaczony- Gówniara
-Wyglądała na więcej- Albus zmarszczył brwi
-Gdyby była starsza znałbym ją. Przynajmniej z widzenia. Raczej kojarzę ludzi od rocznika Twojej siostry. Przecież nie umówię się na bal z jakąś siksą!
-A tak serio, to laska miała racje- we trójkę popatrzyliśmy na Albusa jak na kosmitę- powinniśmy w końcu zaprosić kogoś na ten bal.
Ugh... schowałem twarz w dłoniach.
-Jak myślicie? Jeśli złamie nogę to nie będę musiał tam iść?
-Wątpię. Lewis Cię wyleczy i każe iść. Nie odpuści Ci tego, bo jesteś prefektem.
Westchnąłem. Właśnie takiej odpowiedzi się bałem.
-A Wy macie już kogoś?-zapytałem przyjaciół
-Na oku- zaśmiał się Tayler i ku naszemu zdziwieniu mrugną do Cass
-Lecz się Zabini- mruknęła dziewczyna wracając do śniadania.
***
Czy dziewczyny naprawdę mogą mówić tylko o jednym? Osobiście uważam, że dyrektorka wiadomość o balu powinna ogłosić dopiero dzień przed. Te panny zachowywały się jak w jakimś amoku omawiając sukienki, makijaże, buty i Merlin raczy wiedzieć co jeszcze. Miałem ochotę pierdolić to wszystko i olać ten cały bal, ale moi (uwaga! Sarkazm) kochani przyjaciele cały czas twierdzili, że nie mogę tego zrobić jako prefekt. Pieprzyć tą odznakę! Jakim debilem trzeba być żeby dać ją komuś takiemu jak mnie? Wybacz, zapomniałem, że mówimy o Lewis.
-Malfoy!- odwróciłem się na dźwięk mojego nazwiska tylko dla tego, że wiedziałem z czyich ust wyszło.
Świetnie, o wilku mowa. Przywołałem uśmiech na twarz.
-Pani profesor, dzień dobry. Wolała mnie pani?
-Nie, skąd ten pomysł. Mówiłam do innego Malfoya. Przecież w tej szkole jest ich co najmniej setka!- machnęła ręką zniecierpliwiona.- Chciałam zapytać jak idą przygotowania do balu?
-Przygotowania?- uniosłem brew. Czyżbym coś przegapił?
-Tak Scorpius, przygotowania. Przygotowania TWOJEJ grupy, której miałeś DOPILNOWAĆ jako PREFEKT!- profesorka stawiała nacisk na poszczególne słowa dając mi jasno do zrozumienia, że jest wściekła. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę o czym ta kobieta mówi.
O kurwa.
No to jestem w dupie. Przecież nie wiedziałem mojej grupy od czasu... chyba kiedy mnie do niej przydzielono. Patrzyłem jak Lewis zaczyna przytupywać obcasem. Hmm no cóż, to może być ciekawy koniec mojego życia.
-Więc?! Ja czekam Scorpius.
-No więc...eee- nie wiedziałem nawet jakie kłamstwo mam wymyślić. Nie miałam nawet pojęcia czym miała się zajmować ta pieprzona grupa.
-Scorpius! Tutaj jesteś! Wszędzie Cię szukałam!- odwróciłem się nie wierząc własnym uszom. Nie zamieniliśmy ani jednego słowa od czasu incydentu w klasie, czyli od ponad tygodnia, a ona ma teraz czelność mnie wołać jakby nigdy nic?
-Po co- warknąłem. Bal, Lewis, jeszcze jej mi tu brakowało!
-Przecież sam chciałeś żebym przyniosła Ci końcowy plan projektu dekoracji w Wielkiej Sali żebyś mógł to sprawdzić zanim zaczniemy jutro dekorować- popatrzyła na mnie udając zdziwienie.
Świetnie. Teraz zdradziecka suka ratuję mi dupę. Co się kurwa dzieje z tym światem!?
-No tak- skoro sama zaczęła to szkoda nie skorzystać. Ostatnie czego teraz potrzebuję to szlaban.
-Zapomniałem już- wyciągnąłem dłoń po zeszyt, który mi dawała starając się aby przypadkiem nie dotknąć jej skóry. Brawo! Przynajmniej to mi się udało tego parszywego dnia.
-Bardzo proszę pani profesor. Tu ma pani szczegółowe informację na temat dekoracji- Lewis uniosła brew, kiedy chciałem podać jej notatnik. Doskonale wiedziała, że ta dziwka ratuje mi skórę, ale najwyraźniej wolała tego nie komentować.
-Nie spóźnijcie się na moją lekcje- machnęła ręką i odeszła szybkim krokiem stukając obcasami.
-Świetnie- mruknąłem i podałem Rose zeszyt. Musiałem iść jeszcze do dormitorium przed lekcją. Swoją drogą może zdążyłbym skoczyć do biblioteki.
-Jasne, nie ma za co- zatrzymałem się w pół kroku słysząc jej słowa. Odwróciłem się spoglądając na nią z niedowierzaniem. Kurwa, już zapomniałem jaka jest piękną.
Brawo Malfoy! Przywaliłem sobie mentalnie w ten głupi łeb.
-Czego chcesz?- powinienem był się zamknąć i nie reagować
-Uratowałam właśnie Twój tyłek więc wypadałoby żebyś mi podziękował.- skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła na mnie z wyczekiwaniem.
Parsknąłem śmiechem.
-Podziękował? Za co niby? Za to, że podsłuchałaś moją prywatną rozmowę z Lewis i się wtrąciłaś?
-Nie wkurzaj mnie Scorpius! Dobrze wiesz, ze gdyby nie ja to zarobiłbyś miesięczny szlaban!
Kiedy ona stała się taka bojowa?
A zresztą, nie obchodzi mnie to.
-Straaaaaszne- odwróciłem się nie chcąc dłużej na nią patrzeć. W odpowiedzi usłyszałem prychnięcie i energiczne stukanie obcasów.


poniedziałek, 11 maja 2015

7. Well, are you out tonight?

Post spontaniczny, niesprawdzony, skończony 10 minut temu. Ale jest. Przepraszam.


(Rose)
        Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam tak szczęśliwa. Kiedy ostatni raz czułam się tak bezpiecznie. Pocałunki Scorpius'a były czymś czego brakowało mi przez ostatnie miesiące równie mocno jak jego samego. Ogień, który w nas szalał wydawał się być niemożliwy do ugaszenia. Jego dłonie krążyły po moim ciele podniecając mnie do granic możliwości. Już nie myślałam. Pragnęła więcej i więcej.
Nie wiem kiedy Scorpius podniósł mnie i przeniósł na biurko stając pomiędzy moimi nogami. Po chwili mój sweterek leżał już na podłodze, a Scorpius całował mój dekolt. Wplątałam palce w jego włosy odchylając głowę do tyłu oby ułatwić mu dostęp. To było tak  cudowne uczucie! Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka nie mająca nic wspólnego z zimnem.
Kolejny jęk uciekł z moich ust, kiedy Scorpius zacisną dłoń na mojej piersi.
Wtedy przyszło to czego się tak bałam.
Otrzeźwienie.
Wszystkie powody dla których zdecydowałam się odejść bez pożegnania zaczęły zwalać się na mnie niemal pozbawiając tchu.
Nie.
Nie mogę mu tego zrobić.
Nie wolno mi.
Nie powinnam.
NIE!
     
Zebrałam całą silną wolę, położyłam swoje dłonie na jego piersi i mocno go popchnęłam.
Gwałtownie się cofną. W jego oczach zobaczyłam niedowierzanie. Zeskoczyłam z biurka chwytajac przy okazji mój sweter.
-Przepraszam- wyszeptałam cofając się w stronę drzwi.
-Co... Co Ty robisz?- nie mogłam spojrzeć w jego oczy. Miał wyraz twarzy zagubionego dziecka. Bolało mnie to. Niewyobrażalnie. Chłopak oparł dłonie na biurku i opuścił głowę, zamykając oczy. Zaśmiał się. Zimno, bez jakiegokolwiek chociażby cienia wesołości.
-Przepraszam, Scorpius. Ja po prostu nie... nie mogę- przełknęłam ślinę widząc jak zmienia się jego postawa. Zmrużył oczy i wyprostował się. Ciepłe iskry, które widziałam w jego oczach zaledwie minutę temu zmieniły się w lód. Wzdrygnęłam się, temperatura w klasie jakby opadła o kilka stopni.
-Przepraszasz?- warkną. Jego dłonie zacisnęły się w pięści.
-Wybacz. Ja już tak nie mogę....- nie wiedziałam jak mam ująć w słowa to co chciałam mu powiedzieć.
-Czego już nie możesz? Całować się ze mną? Pierdolić się? Czy może udawać, że mnie kochasz?- jego głos był cichy i przesiąknięty jadem. Nie mogłam tego słuchać. Wolałbym już żeby na mnie krzyczał. Żądał wyjaśnień. Na Merlina, wolałabym żeby mnie uderzył! Wszystko tylko nie to spojrzenie pełne czystej nienawiści.
-Proszę Cię, nie mów tak...
-Jak mam nie mówić? Mam nie mówić prawdy? Nie lubisz jej słuchać. Prawda? Podobnie jak nie lubisz jej mówić. W końcu od kiedy się znamy nie powiedziałaś chyba ani razu prawdy.
-To nie....
-Nie zaprzeczaj. W sumie to już mnie to nie obchodzi.
Odepchnął się od blatu biurka i uśmiechną złośliwie. Zrobił krok w moją stronę. Wyglądał przerażająco. Jego twarz była pozbawiona wyrazu, a oczy zimne i ciemne. Chyba po raz pierwszy poczułam strach, kiedy byłam z nim. Nieświadomie cofnęłam się o krok.
Usłyszałam jego śmiech, który poczułam niczym uderzenia milionów lodowatych igiełek wbijających się w moje ciało.
-Boisz się mnie?
Przeszedł obok mnie cały czas śmiejąc się złośliwie. Minął mnie nie zaszczycając ani jednym spojrzeniem.
Patrzyłam jak otwiera drzwi i zatrzymuje się w progu. Wiedziałam, że to niewidzialna granica. Że gdy ją przekroczy stracę go na zawsze. Chciałam podbiec do niego. Złapać za rękę i powiedzieć mu wszystko. A on przytuliłby mnie, zapewnił, ze wszystko będzie dobrze, i że sobie jakoś poradzimy.

Ale nie mogłam tego zrobić. Z tego samego powodu dla którego musiałam odejść na wakacjach. Z tego powodu dla którego nie mogłam z nim być wtedy i teraz. Powód przez który po raz kolejny traciłam całe moje życie.


Bo dla mnie nie ma szczęśliwego zakończenia

***
(Scorpius)

                Idąc korytarzem nie mogłem skupić myśli. Nie chciałem.
Krok. Oddech. Krok. Oddech. Zakręt. Oddech.
                Tylko to było w mojej głowie. Nie chciałem wiedzieć, roztrząsać tego, co zdarzyło się przed chwilą w klasie. Po co? To nic nie znaczyło.
Dla niej.
Więc dla mnie też nie.
                Nigdy wcześniej nie poczułem się tak upokorzony jak przed chwilą. Zabawiać się mną raz? Dobra, miałem gorszy moment, dałem się złapać na piękne oczy. Ale dwa? Trzy? Cztery, kurwa? Nie, nigdy więcej nie pozwolę jej tego zrobić.
Krok. Oddech. Krok. Oddech. Zakręt. Oddech.
                Niszczę sam siebie. Niszczę ludzi dookoła mnie. Zakochałem się? Dorze. Skoro to zrobiłem to mogę też przestać. Destrukcyjne uczucia są złe. Wiedziałem to przez całe swoje życie, więc dlaczego teraz musiałem to spierdolić?
                Nie dam się więcej wciągną w jej pierdoloną grę. Niech dalej kłamie. Niech żyje gubiąc się we własnych kłamstwach. Ja już nie chcę być częścią tego życia. Skończyłem z nią. Tym razem raz na zawsze.
Krok. Oddech. Krok. Oddech. Zakręt. Oddech.
                Doszedłem do wejścia do komnat Ślizgonów. Wiedziałem, czego mi potrzeba. O tak, szykujcie się, stary Malfoy wrócił!
                Wszedłem do salonu i rozejrzałem się. Albus i Tayler podnieśli głowy, kiedy podszedłem w ich stronę, skinęli głowami i wrócili do prac domowych, które robili. Nie wyskoczyli na mnie z mordą, co oznaczało, że ta suka jeszcze nie przybiegła się im poskarżyć. Bardzo dobrze, miałem ochotę zaszaleć i bardzo chętnie zrobię to w towarzystwie najlepszych kupli. Jakby się nad tym dłużej zastanowić to prawie ich przez nią straciłem...
-Siemka, widzieliście gdzieś Cassandre?- usiadłem obok Albusa. Widziałem jak wymieniają między sobą spojrzenie. Tak, tak, cieszcie się. Wasz kumpel powstał z martwych!
-yyyy przyszła jakieś pół godziny temu i chyba poszła do siebie. Pytaliśmy o Ciebie, ale mówiła, że zostałeś jeszcze zapalić- Tayler uniósł brwi- długo Ci zeszło
-Tak, wiem. Musiałem jeszcze coś przemyśleć.
-I co wymyśliłeś?- Albus nie miał zachwyconej miny. Niepotrzebnie się martwił.
-Chciałem Was zapytać czy nie mielibyście ochoty wybrać się ze mną na imprezę.
-Teraz?
-Tak.
Chciało mi się śmiać na widok ich zaszokowanych min. No cóż, nie powinienem się dziwić. Chyba w tym roku jeszcze nie usłyszeli ode mnie takiej propozycji.
-Gdzie chcesz iść?- Tayler był ostrożny
-Do AM.-miałem na myśli nasz ulubiony klub w mugolskim Londynie- Och, przestańcie się tak na mnie patrzeć. Chce po prostu iść się rozerwać z przyjaciółmi tak jak kiedyś. Ale jak nie chcecie to spoko. Zwijam Cassandre i idziemy. Ona na pewno ma ochotę się zabawić.
Wiedziałem, ze delikatne wyzwanie, które im rzuciłem podziała na nich szybciej niż cokolwiek innego. Już widziałem to w ich oczach.
-Dobra- Albus spojrzał na czarnowłosego, który skiną głową. Przewróciłem oczami na ich idiotyczne zachowanie.- Idź po Cassandre, przebierzemy się i za pół godziny spotkamy się tutaj.
Skinąłem głową wstając. Skierowałem się do dormitorium dziewczyn. Dobrze, że na drzwiach były tabliczki z imionami, bo nigdy wcześniej nie byłem u Cass. Zapukałem i po krótki „proszę” wszedłem do środka.
-Malfoy?- Cass leżała na łóżku czytając książkę- Co Ty tutaj robisz?
-Idziemy z chłopakami na imprezę do Londynu. Chcesz dołączyć?
Dziewczyna uniosła brew.
-Tak po prostu?
-A czemu nie?
-Myślałam, ze Twoi przyjaciele za mną nie przepadają.
-To będą mieli okazję Cię poznać.- wzniosłem oczy ku niebu, a raczej w kierunku sufitu. Wkurzała mnie ta dziecinada.- Macie po 18 lat, możecie chyba razem iść na imprezę?
-No chyba tak...
-Daj spokój Cass, weźmiemy Cię do zajebistego klubu. Genialna muzyka, dobre drinki no i JA będę Ci towarzyszył! Czego chcieć więcej!?- zaśmiał się
-No dobra Malfoy. Niech Ci będzie. W sumie to i tak nie chce mi się tego czytać- cisnęła na podłogę książkę, w której rozpoznałem podręcznik do transmutacji.
-Mądry wybór- puściłem jej oczko- No to za pół godziny w salonie
-Ile?!- zaśmiałem się słysząc jej krzyk jeszcze na korytarzu.
                                                                                                              ***

                No, jak na razie to wracanie do normalności wychodzi mi całkiem nieźle. Siedzieliśmy w AM. ta nazwa nie była przypadkowa. Właściciel klubu był wielkim fanem Arctic Monkeys, więc muzyka, jaką tu puszczali była oczywiście genialna. 
Mimo że przyszliśmy późno i bez rezerwacji, siedzieliśmy w naszej ulubionej loży na antresoli. Klub bowiem składał się z dwóch części. Na dole był parkiet do tańca i bar oraz większe stoliki, a na antresoli umieszczono bardziej kameralne loże z wygodnymi kanapami. Uwielbiałem to miejsce, było najlepsze, jeśli chciało się wyrwać od problemów, szkoły, magii i całego tego cholerstwa. A w dodatku właścicielem był mój dobry znajomy, więc zawsze mogliśmy liczyć na drinki bez obawy, że ktoś spyta nas o dowód.
-Witam- głos kelnerki wyrwał mnie z rozmyślań. Spojrzałem na nią. Całkiem fajna, muszę przyznać. Miała długie blond włosy, długie nogi i zgrabny tyłeczek opięty ciasną, czarna, błyszczącą sukienką. W ręce trzymała tacę z czterema kieliszkami.- To na koszt firmy, szef przesyła pozdrowienia- uśmiechnęła się do mnie czarująco stawiając przede mną szota.
-Dziękuje maleńka- widziałem jej reakcję, kiedy posłałem jej mój popisowy uśmieszek
- Czy mogę jeszcze w czymś służyć?- czy tylko ja doszukałem się w tych słowach podwójnego znaczenia? Kolejny uśmieszek.
-Jeszcze raz to samo dla Wszystkich, jedno Mojito, i trzy razy Cuba Libre- zamówiłem drinki, które wybraliśmy wcześniej.
-Zaraz przyniosę- posłała mi jeszcze jeden czarujący uśmiech, po czym odeszła kusząco kręcąc biodrami.
Kiedy tylko zniknęła na schodach usłyszałem rechot. Spojrzałem na Cassandre, która niemal trzęsła się ze śmiechu.
-Jezuuuu już myślałam, ze laska padnie na kolana i zacznie Ci obciągać....
-Gezzzz Cass- jękną Albus- W żadnym wypadku nie chciałbym tego oglądać.
-Ja bym tam nie miał nic przeciwko- uśmiechnąłem się przywołując w pamięci czerwone usta kelnerki.
-Ugh, czemu kelnerki zawsze wybierają jego- najwyraźniej Zabiniemu również wpadła w oko słodka blondyneczka. Zaśmiałem się słysząc te słowa. No cóż....
-Wybacz stary, tu chodzi o mój niepowtarzalny urok osobisty. Po prostu trzeba mieć to COŚ!
-Powinieneś się cieszyć Tayler- Cassandra spojrzała na bruneta, który uniósł brew w zdziwieniu.
-Bo?
- Bo i tak ich nie zaliczy. Kelnerki nie mogą puszczać się z klientami. Więc on sobie może patrzeć na kelnerki, a dla Ciebie zostaje reszta- puściła mu oczko
-Hahaha, dobre! Podoba mi się Twój tok myślenia!
-No to, co panowie, - Cass uniosła swój kieliszek- za zajebistą zabawę!
Stuknęliśmy się kieliszkami i wypiliśmy szota. Tequila zapiekła mnie w gardle. Uwielbiałem to. Odstawiłem szkło i zatarłem ręce.
-No to, co? Czas na te zajebistą zabawę!
                                                                                              ***

                Dwie godziny później tańczyłem na parkiecie z jakąś długonogą szatynką. Uwielbiałem to. Taniec. Ciężki bas wybijał gorący rytm. Było gorąco i tłoczno, ale było w tym coś podniecającego. Dziewczyny w krótkich sukienkach lub obcisłych legginsach kręciły się obok mnie posyłając magnetyzujące spojrzenia.
Dziewczyna, z którą tańczyłem obróciła się tyłem do mnie. Objąłem ją ramieniem w tali kołysząc w rytm muzyki. Uśmiechnąłem się czując jej tyłek dokładnie tam gdzie miałem ochotę go poczuć. Muzyka zmieniła się. Teraz zwolniła jeszcze bardziej. A ta laska była jeszcze bliżej mnie. Wypity alkohol płyną w moich żyłach pozwalając mi, po raz pierwszy od dawna, naprawdę wyluzować.
Moje dłoń ześliznęła się na udo dziewczyny po czy odwróciłem ją z powrotem w moją stronę tylko po to, aby zacisnąć dłoń na jej tyłku. Poczułem jak całuje mnie po szyi. Hmm to mile, kiedy ktoś dla odmiany Cię nie odpycha. Odgarnąłem włosy z jej twarzy i nachyliłem nad nią.
-Masz ochotę na drinka?- kolejny z moich popisowych uśmieszków, od których laską miękły nogi. Przygryzła pełne wargi pomalowane czerwoną szminką.
-Bardzo chętnie.
Wyprowadziłem ją z tłumu i podprowadziłem do baru. Usiedliśmy na wysokich krzesłach i przywołałem kelnerkę.
-Scorpius!
-Maggie!- dziewczyna w czarnej sukience pocałowała mnie w policzek. Kolejna znajoma.
-Dawno Cię tu nie było!- w jej tonie było coś oskarżycielskiego.
-Jakoś się tak nie składało- posłałem jej czarujący uśmiech chcąc ja tym przeprosić. Z tą kobietą łączyła mnie całkiem ciekawa historia.
-Dobra, dobra, co podać?
-Na co masz ochotę słoneczko?- zwróciłem się do mojej towarzyszki
-Hmmm może sex on the beach?- nie spuszczała ze mnie wzroku.
-Ciekawy wybór- kąciki moich ust uniosły się nieznacznie- a dla mnie Cuba Libre.- kiedy Maggie odeszła zwróciłem się ponownie do dziewczyny- masz jakieś imię śliczna?
-Katy
-Scorpius
-Miło poznać- czarujący uśmiech
-Nawet nie wiesz jak bardzo....
                                                                                              ***

                Przyparłem Katy do ściany całując natarczywie. Pisnęła, kiedy jej rozgrzana skóra spotkała się z zimnym kamieniem. Całkiem podobała mi się ta ślepa uliczka za klubem.  Musiałem przyznać, że całowała zajebiście. Odepchnęła mnie tylko po to żeby zamienić nas miejscami. Z mojego gardła wydobył się ochrypły śmiech, kiedy poczułem jak całuje mnie po żuchwie, szyi i niżej, odciągając dekolt mojej białej koszulki. Wsunąłem palce w jej włosy i zacisnąłem. Poczułem jak rozpina mi spodnie nie przestając mnie całować. Przyciągnąłem jej usta do swoich znów całując. Tym razem to z jej gardła wydostał się chichot.
-Zazwyczaj tego nie robię- szepnęła opadając na kolana i ciągnąc za pasek moich spodni- czuj się wyróżniony
-Oczywiście maleńka- odchyliłem głowę do tyłu czując jak moje ciało ogarnia przyjemność.

                                                                                              

AnnMari

niedziela, 23 marca 2014

6. I'm trying really hard not to want you.


-Proszę o ciszę- powiedziała dyrektorka na piątkowym śniadaniu.- Zbliża się noc duchów.
Nie no, odkrycie roku. Czy ta kobieta nie może nawet dać mi zjeść w spokoju śniadania? Westchnąłem przeciągle. Byłem kurewsko zmęczony. Cały pieprzony tydzień non sto się uczyłem. Tak, wiem, że to brzmi dziwnie jeśli chodzi o mnie, ale tak faktycznie było. Lewis chciała się chyba przekonać czy wziąłem naszą rozmowę na poważnie ponieważ od tygodnia mnie męczyła dodatkowymi zadaniami. Miałem już tego serdecznie dość.
Nagle wybuchł gwar. Rozejrzałem się niepewny co się dzieje. Chyba musiałem coś przegapić.
-Bal rozpocznie się o ósmej i będzie trwał do rana. Jest organizowany dla uczniów od czwartej klasy wzwyż. To tyle- usiadła
Bal? Świetnie. Genialnie po prostu. Kolejny powód żeby się powiesić. Szkolny bal. Czy mogą istnieć dwa gorsze słowa? Sztywna impreza, z beznadziejną muzyką, pilnującymi nauczycielami, bez alkoholu. I zgadnij na kogo spadnie większość obowiązków w związku z przygotowaniami. Zgadłeś. Na prefektów.
Powiodłem wzrokiem po twarzach uczniów. Chyba wszyscy wyglądali na wyjątkowo podjaranych. Cudownie. Do mojej listy dochodzi jeszcze użeranie się z tą bandą podekscytowanych kretynów.
-Super! Uwielbiam bale!- spojrzałem w stronę Rose. Jak to możliwe, że z całego tego harmideru wyłapałem akurat jej głos?!
-Chyba sobie żartujesz- powiedział Albus. Uniosłem nieznacznie głowę przysłuchując się tej rozmowie. Coś mi tu nie pasowało. Moje brwi nieznacznie powędrowały w górę, kiedy usłyszałem odpowiedź tej suki.
-Daj spokój Albus. Będę uważać!
-Nie ma mowy! To zbyt niebezpieczne!
-Daj jej spokój Al!- do rozmowy włączyła się Julia -Tez może mieć coś od życia! Po to się tu przeniosła.
-Tak? A nie po to żeby zapomnieć?-  ku mojemu zdziwieniu spojrzał na mnie
-Jak możesz- w oczach Weasley zalśniły łzy. Zerwała się i wybiegła z sali. Podążyłem za nią spojrzeniem
-Mógłbyś czasem jej odpuścić- powiedziała moja siostra
-To może być niebezpieczne!- upierał się Albus
-Przecież nic jej się nie stanie!
Albus wstał i pochylił się nad Julliet. Szepną tak aby tylko ona mogła usłyszeć, ale ja mam świetny słuch i z przerażeniem usłyszałem trzy słowa
-Wiesz, że może- powiedział po czym wyszedł z sali
-Julia?- zwróciłem się do niej- O czym ja nie wiem?
Walczyłem o to żeby mój głos nie zadrżał, bałem się odpowiedzi.
Julia uniosła brwi.
-Skoro Rose Ci nie powiedziała, ja też nie powinnam.
Syknąłem wściekle. Nie powinna mnie denerwować. Zdecydowanie nie.
-Nie strzelaj oczami, Scorpius. To sprawa Rose. Może gdybyś nie zachowywał się jak kutas to by Ci powiedziała. 
Wstała i odeszła pozostawiając mnie kompletnie oszołomionego. Nie wiedziałem tylko czy to była złość czy przygnębienie.

***

Siedziałem w Pokoju Wspólnym i starałem się odrabiać lekcje. Szło mi to średnio. Ciągłe wybuchy śmiechu i rozmowy były bardziej słyszalne niż zwykle. A może tylko mnie bardziej przeszkadzały? 
Nieważne. 
Ponownie pochyliłem się nad książką starając się skupić na czytanym tekście. Wiedziałem, że mogłem po prostu iść do swojego pokoju i tam uczyć się w spokoju jednak nie mogłem się na to zdobyć. 
Powód? Zawsze jest jeden.
Rose siedziała niedaleko mnie, obok kominka z kilkoma dziewczynami z naszego roku. Wszystkie gadały o tym pieprzonym balu. Jak na mój gust to były zbyt podekscytowane. Jednak zauważyłem coś jeszcze. Mimo, że Rose brała czynny udział w rozmowie, jej poranny entuzjazm nieco osłabł. W ogóle miałem wrażenie, że nie najlepiej wygląda. Poza tym wydawała mi się.... smutna?
Zacisnąłem dłonie w pięści aby stłumić w sobie potrzebę pocieszenia jej.
-Gapisz się- usłyszałem charakterystycznie zachrypnięty głos nad sobą.
Nie musiałem podnosić wzroku żeby wiedzieć kto to. Uśmiechnąłem się delikatnie.
-Wcale nie.
-Wcale tak.
Cassandra położyła się na kanapie wyciągając nogi na moich kolanach. Nie zaprotestowałem, uniosłem jedynie brew, a na moich ustach pojawił się złośliwy uśmieszek, kiedy patrzyłem jak dziewczyna zamyka oczy.
-Nie za wygodnie Ci?
-Właściwie to niezbyt. Przydałaby się jakaś poduszka czy coś.
Zaśmiałem się jednak nie skomentowałem tego.
To niesamowitej jak w krótkim czasie ktoś może stać się kimś bliskim. Przez ten tydzień od imprezy spędzaliśmy ze sobą strasznie dużo czasu. Chyba byliśmy kimś w rodzaju... przyjaciół?
Cassandra była niesamowitą osobą. Miała głęboko w dupie moje humorki, potrafiła spędzać w milczeniu całe godziny co zasadniczo mi odpowiadało. Nie podrywała mnie i nie flirtowała. Dobrze czułem się w jej towarzystwie, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Co zabawne, przez ten tydzień ani razu nie pomyślałem o tym aby ją pieprzyć. Przestała dla mnie być elementem do zabawy. Była bardziej jak... no nie wiem... kupel niż dziewczyna.
Dziewczyna poruszyła się i westchnęła.
-Mam dla Ciebie wiadomość- powiedziała
-Od?
-Od Lewis.
Skrzywiłem się mimowolnie. Mogło chodzić tylko o dwie rzeczy. Albo dyrektorka znowu się na coś wkurzyła, albo o ten pieprzony bal.
-Tylko się nie wściekaj, dobra? Nie chce mi się ruszać.
Skinąłem głową, a Cassandra wyciągnęła z torby jakąś kartkę. Podała mi ją. Szybko rozłożyłem pergamin. Moim oczom ukazało się ostre i proste pismo profesorki.

Scorpius,
Dyrektorka wymyśliła sobie ten bal i trzeba to teraz zorganizować. Nie wiem co, ale kazała się stawić Tobie i Albus'owi jutro o 18 w sali nr 6 na pierwszym piętrze. Chyba poda Wam szczegóły czy coś.
NIE RÓB NIC GŁUPIEGO I ZACHOWUJ SIĘ ALBO NIE WYJDZISZ ŻYWY Z NASTĘPNEJ LEKCJI! Ja nie żartuje, wiesz jak łatwo o wypadek na OPCM? Lepiej dla Ciebie żebyś się nie dowiedział.
E.L
PS Stuknij różdżką w papier i powieś na tablicy ogłoszeń.

Kiedy skończyłem czytać chciało mi się śmiać. Tylko Lewis mogła przysłać TAKĄ wiadomość.
Wyciągnąłem różdżkę i stuknąłem w papier według zaleceń. Liścik zmienił się w czarno-pomarańczowy plakat.
-Co to?-zapytała Cassandra
-Chętni mogą się zgłosić do komitetu. Będą dekorować salę czy coś.
Westchnąłem, chyba po raz setny tego dnia i zaklęciem przytwierdziłem ogłoszenie do tablicy. Bardzo szybko okazało się, że takie brednie cieszą się dużym zainteresowaniem. Byłem w szoku. Ale bardzo dobrze. Im więcej frajerów się tym zajmie tym mniej ja będę miał do roboty. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy poczułem mocne dźgnięcie między żebrami.
-Co Ty kurwa...- warknąłem w stronę blondynki jednak ona wskazała w stronę tablicy ogłoszeń. A konkretnie mówiąc na osobę, która tam stała wyraźnie zainteresowana.
Jasne. Przecież moje życie nie może być, kurwa, normalne.

***

Stałem pod salą numer 6 i powoli brała mnie kurwica. W ciul ludzi, marnotrastwo wieczoru, Rose tam była, a ja nawet nie mogłem zapalić.
Cassandra śmiała się z mojego zachowania, kiedy stałem pod ścianą z skrzyżowanymi rękami na piersiach, a mój palec wskazujący wybijał na ręce nerwowy rytm.
-Weź się uspokój- powiedziała do mnie.
-Co Ty tu w ogóle robisz?- warknąłem
-Będę patrzeć jak podnosi Ci się ciśnienie- uśmiechnęła się cwanie.
Przysięgam, że pewnego dnia ją zabije.
-W końcu dyrektorka pojawiła się pod klasą i zaprosiła nas do środka. Podobnie jak na korytarzu stanąłem pod ścianą i starałem się być niewidoczny aby nie przydzieliła mi jakiegoś pierdolonego zadania jak drążenie dyń czy ozdabianie błoni.
Gadała dość długo, ale koniec końców nie wyszło tak źle. Prefekci mili nadzorować resztę, która podzieliła się na jakieś grupy.
Byłem bardzo zadowolony dopóki McGonagall nie zaczęła przydzielać prefektów do grup. Tak , dobrze myślisz. Miałem nadzorować grupę dekorującą salę, w której oczywiście była Rose.
Poziom gniewu w moim ciele stale się podnosił, miałem ochotę zabić dyrektorkę. Poczułem uścisk Cassandry na ramieniu.
-Uspokój się- wyszeptała mi do ucha.
Zacisnąłem zęby.
-Możecie już iść- powiedziała McGonagll.
Jako jeden z pierwszych wypadłem z klasy. Udałem się na dziedziniec. Było wietrzenie, ale przynajmniej nie lało.
Usiadłem na murku w zacienionej części i wyciągnąłem papierosy. Włożyłem jednego do ust i zacząłem przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu tej pierdolonej zapalniczki.
-Spokojnie- przede mną pojawiła się Cassandra. Wyciągnęła w moim kierunku różdżkę.
Warknąłem wyrywając jej przedmiot z rąk i odpalając używkę. Poczułem ulgę, kiedy dym prześlizną się przez moje płuca. Oparłem się o ścianę za sobą. Nogi wciągnąłem na murek i ugiąłem w kolanach aby móc oprzeć na nich ręce.
-Musisz przestać pokazywać jak bardzo Cię to wszystko wkurza.
Spojrzałem na Cassandre z niedowierzanie. Ona chyba nie zdawała sobie sprawy jak bardzo mnie to wszystko wkurwiało.
-Co chcesz tym udowodnić? Co jest Twoim celem? Myślałam, że chcesz jej pokazać, że jej nie potrzebujesz. Że możesz żyć bez niej.
-Nadal tego chcę- warknąłem.
-To zacznij działać w tym kierunku, bo jak do tej pory postępujesz zupełnie odwrotnie!
Spojrzałem na nią. Wydawała się być wściekła. Wściekła na mnie.
-Dlaczego mi to mówisz? Czemu Ci na tym zależy?
Uważnie obserwowałem jej twarz, ale ona zrobiła jedynie zdziwiona minę.
-Jesteś głupi, Malfoy. Chcesz do niej wrócić, bo ją kochasz, ale nie możesz się do tego przyznać nawet przed samym sobą, bo boisz się ponownego zranienia. Chcesz wzbudzić w niej zazdrość aby to ona do Ciebie przyszła!
Kompletnie zaszokowany rozchyliłem usta. Co do cholery! Jak to możliwe, że ona... wiedziała. Sformułowała wszystkie myśli, które kłębiły się w mnie od tak dawna.
-Nie zaprzeczasz, to dobrze. Robisz jakiś jebany postęp.
Mruknąłem coś niezrozumiałego. Siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę, kiedy Cassandra stwierdziła, że wraca do zamku, bo zamarza. Miałem jeszcze niewypalonego papierosa, więc postanowiłem zostać jeszcze i dokończyć.
Na dworze było już praktycznie ciemno. Skończyłem papierosa i podniosłem się z zamiarem powrotu do zamku.
 Wtedy to usłyszałem.
***
(Rose)

Widziałam jego złość, kiedy dyrektorka przydzieliła go do mojej grupy. Widziałam jak bardzo potrzebuje zapalić. Wiedziałam, że chce coś uderzyć. Wyładować się w jakiś sposób.
Opuścił salę, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Tak bardzo chciałam mu pomóc w tamtym momencie. Chciałam dotknąć jego twarzy, delikatnie pocałować i poprosić żeby się uspokoił. Tak jak robiłam to na wakacjach, kiedy zaczynał się denerwować.
-Rose- obróciłam się słysząc moje imię. Obok mnie stał Kevin.
-Co tam?
-Odpłynęłaś na chwilkę- uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam gest. Lubiłam tego chłopaka od kiedy dosiadł się do mnie na transmutacji. Był miły, czarujący, słodki i bardzo sympatyczny.
-Przepraszam, zamyśliłam się.
-Nic się nie stało. Planujemy pogadać teraz o dekoracjach, idziesz z nami?- zapytał
-Tak, oczywiście.
Wyszliśmy na korytarz gadając o dekoracjach. Wszyscy byli bardzo podekscytowani. Ja zresztą też. W mojej poprzedniej szkole często zajmowałam się czymś takim. Lubiłam organizować takie rzeczy. Gdybym mogła to właśnie tym chciałabym się zajmować w przyszłości. No, ale cóż, nie zawsze mamy to czego chcemy.
-Gdzie mógł poleźć Malfoy- zapytała Sara- Powinniśmy przedyskutować z nim nasze pomysły.
-Wątpię żeby go to obchodziło- mrukną Kevin. Widziałam, że ma rację. Scorpiuse był ostatnią osobą, która chciałaby się bawić w takie rzeczy.
-Wydawało mi się, że poszedł na dziedziniec- powiedział Monic.- Chodźmy tam, spytamy czy mamy wolną rękę i już.
Wszyscy skinęli głowami i udaliśmy się w stronę wyjścia.
Było wyjątkowo zimno i wietrznie. Nie cierpię angielskiej pogody! Brakowało mi słońca z francuskiego wybrzeża. Mimo to lubiłam Hogwart.
Wzdrygnęłam się i potarłam ramiona. Nagle pojawiło się na nich coś ciepłego. Spojrzałam w górę aby zobaczyć uśmiechniętego Kevina.
-Dziękuję- powiedziałam otulając się jego marynarką
-Nie ma sprawy- kolejny czarujący uśmiech z jego strony. Jakby się nad tym zastanowić to był całkiem przystojny.
-Nigdzie go nie ma- odezwała się Sara.
-No i trudno. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko jeśli zrobimy wszystko tak jak chcemy. Chodźmy stąd, jest zimno- Monic wzdrygnęła się wciskając ręce do kieszeni.
Dziewczyny zaczęły wchodzić z powrotem do szkoły. Ruszyłam za nimi, kiedy poczułam delikatne szarpnięcie za łokieć. Odwróciłam się.
-Możemy chwilkę porozmawiać?- Kevin patrzył na mnie z wyczekiwaniem jakby niepewny mojej odpowiedzi.
-Mmmm pewnie, czemu nie.-proszę, proszę, niech on nie robi tego co myślę, że chce zrobić.
-Chodźmy tam, pod ścianę, będzie mniej wiało.
Udaliśmy się we wskazane miejsce. Oparłam się o mur i ciaśniej otuliłam się marynarką.
-To o czym chciałeś porozmawiać?
-Myślałem o tym balu. Chciałem spytać czy nie zechciałbyś wybrać się tam ze mną?
-Kevin, ja...-musiałam dać mu jakoś delikatnie do zrozumienia, że nic z tego nie wyjdzie jednak postanowił mi przerwać.
-Lubię Cię Rose- powiedział wyraźnie- Chciałem Cię zapytać nie tylko o to czy pójdziesz ze mną na bal. Tak sobie pomyślałem, że może wybralibyśmy się jutro do Hogsmade?
Zatkało mnie. To jakiś koszmar. Czy ja nie mogę mieć po prostu kumpli? Czy każdy chłopak musi próbować od razu do mnie uderzać?
-Hmmm... To bardzo miłe z Twojej strony, Kevin....
Jego zielone oczy zalśniły. Cholera, chyba zamiast go spławić dałam mu odwrotny sygnał.
-Czyli się zgadzasz?-uśmiechnął się radośnie
-Ja...
-Miałem nadzieję, że się zgodzisz! Bałem się tylko, że mogłem się spóźnić! Ale cieszę się, że jeszcze nikt inny Cię nie zaprosił.
Jego słowa uderzyły we mnie gwałtownie. To prawda. Nikt inny mnie nie zaprosił. Nikt.
Czego Ty się spodziewałaś idiotko- gromiłam się w myślach- Że Twój książę powróci na białym koniu i zaprosi Cię na bal? Nie jesteś żadnym cholernym Kopciuszkiem. Zwiałaś to teraz za to płać!
Skinęłam głową starając się ubrać moją twarz w uśmiech.
-Cudownie!
Nagle Kevin zbliżył się do mnie. Natychmiast pożałowałam, że stanęłam pod ścianę. Chłopak pochylił się nade mną. Jego źrenice rozszerzyły się, kiedy dotknął mojej twarzy jedną ręką, a drugą położył na moim biodrze.
-Naprawdę się cieszę, Rose- wyszeptał.
Byłam jak sparaliżowana. Nie chciałam tego! Podniosłam ręce aby go odepchnąć, kiedy poczułam jego usta na swoich.
Całował mnie delikatnie. Nie do tego byłam przyzwyczajona. Pocałunki Scorpius'a były pełne pasji i ognia. Te Kevin'a były całkowicie zwyczajne.
Nagle poczułam chłód. Kevin znikną. Szeroko otworzyłam oczy chcąc lepiej widzieć w półmroku.
Usłyszałam jęk.
Kevin leżał skulony na ziemi, a nad nim unosiła się wysoka postać.
-Nie waż się jej dotykać- wściekły syk wydobył się z jego ust.
-Co Ty odpierdalasz, Malfoy!- Kevin już pozbierał się z ziemi i staną naprzeciw chłopaka.
Starałam się zrozumieć co się dzieje. Scorpius odepchną Kevina ode mnie!? Dlaczego?
-Nie Twój pieprzony interes. Zajmij się swoimi sprawami. I odwal się od niej!- Scorpius był wściekły. Widziałam jak napięte są jego mięśnie, jak mocno zaciska szczękę.
-To chyba nie Twój interes. Z tego co wiem to ona nie jest Twoja!
Ledwo zarejestrowałam moment, kiedy pięść blondyna wylądowała na twarzy przeciwnika.
Krzyknęłam.
-Scorpius! Przestań!- krzyknęłam podbiegając do niego chcąc złapać go za rękę.
Kevin stał zgięty w pół kilka kroków dalej trzymając rękę przy twarzy.
-Złamałeś mi nos kretynie!- wyprostował się. Jego twarz powalona była szkarłatną cieczą.
Zrobiło mi się niedobrze. Nienawidziłam widoku krwi. Wzięłam głęboki oddech. Teraz moim priorytetem było uspokojenie Scorpius'a. Złapałam go za ramię jednak wyszarpał je z mojego uścisku.
Podszedł do Kevina i złapał go za przód koszulki.
-Nigdy więcej jej nie dotykaj- jego głos był bardzo cichy i cholernie niebezpieczny.
-Ona nie jest rzeczą! Zrobi to co będzie chciała!
Scorpius przeniósł swój uścisk na ramiona chłopaka po czym uniósł kolano i wbił je w brzuch Kevina.
Pisnęłam, kiedy chłopak zgiął się w pół kaszląc. Malfoy pochylił się nad nim.
-To moje ostatni ostrzeżenie. Ona jest moja.
Zamarłam wpatrując się w jego sylwetkę, kiedy gwałtownie puścił Kevina i odwrócił się w moim kierunku. Jego postawa mówiła wyraźnie jak bardzo jest wściekły, mimo tego nie potrafiłam się ruszyć czy chociażby odsunąć.
-Idziemy- warkną łapiąc mnie za nadgarstek. Pociągnął mnie stanowczo. Gwałtowność jego gestu sprawiła, że marynarka Kevina spadła mi z ramion jednak nie zwróciłam na to uwagi.
Zupełnie otępiła szłam za nim.
„Ona jest moja”
Te słowa kołatały w mojej głowie, nie dając mi spokoju. Co to do cholery miało znaczyć! Nie jestem jego zabawką! Jakim prawem wtrącał się w moje życie! Dlaczego pobił mojego kolegę!? To chore!
-Stop- pociągnęłam swoją rękę aby zmusić go do zatrzymanie się. Warkną i odwrócił się zirytowany.
-Co?
-Co to ma znaczyć!? Jakim prawem się wtrącasz!?
Zmrużył oczy. Ponownie pociągnął mnie za rękę, ale tym razem poprowadził mnie do jakiś drzwi. Otworzył je szybkim ruchem i bezceremonialnie wepchną mnie do, jak się okazało, jakiejś pustej klasy.
-Co Ty sobie myślisz!?- wrzasną, kiedy zamkną drzwi. Wzdrygnęłam się pod wpływem jego wybuchu.
-Uspokój się. Nic się nie stało. Może zamiast tego Ty wytłumaczysz mi czemu zachowujesz się jak kretyn?
-Ja? To Ty się obściskujesz na dziedzińcu z jakimś obcym kolesiem!
-Po pierwsze, on nie jest obcy! Po drugie, nie obściskiwałam się z nim. A po trzecie, to i tak nie jest Twoja sprawa!
-Nie chcę żebyś całowała się z jakimiś podejrzanymi typami!
-Co Cię to w ogóle obchodzi!- teraz ja również krzyczałam. Nie mogłam pojąć jaka jest motywacja jego działania. Przecież przez ostatnie dwa miesiące dawał mi jasno do zrozumienia, że już mu na mnie nie zależy.
Nie odpowiedział. Przeczesał dłonią włosy jak to miał w zwyczaju. Zacisną dłonie w pięści i zaczął chodzić po klasie.
Obserwowałam jak wyszarpuje pudełko papierosów z kieszeni. Jego twarz skrzywiła się, kiedy zobaczył, że opakowanie jest puste. Z wściekłością rzucił je na ziemię.
-Cholera jasna!- uderzył pięścią w ścianę i krzykną dając upust swojej złości.
Poczułam ból w dłoni od samego patrzenia.
Szybko do niego podeszła.
Stał lekko pochylony ze spuszczoną głową opierając ręce na ścianie. Delikatnie położyłam dłoń na jego ramieniu.
-Uspokój się, bo zrobisz sobie krzywdę- szepnęłam
Gwałtownie podniósł głowę. Poruszył się tak szybko, że nawet tego nie zauważyłam. Jednak w następnej chwili stałam przyparta do ściany. Mój oddech przyśpieszył dwukrotnie, kiedy zobaczyłam jak blisko mnie się znajduje. Lewą ręką oparł obok mojej głowy, a prawą umieścił na moim biodrze mocno je ściskając. Odciął mi drogę ucieczki. Jeśli miałbym być szczera to mimo jego wściekłości nie miałam ochoty uciekać.
-Co Ty ze mną robisz- jego głos był ochrypły, kiedy przybliżył głowę do mojej szyi sunąc po niej nosem.
Zadrżałam, kiedy poczułam jego dotyk. Pocałunek złożony u podstawy mojej szyi sprawił, że zmiękły mi kolana. Jego prawa dłoń zaczęła przesuwać się po moim ciele. Zostawiał krótkie, pocałunki na całej mojej szyki i szczęce. Nie mogłam powstrzymać jęku, kiedy przygryzł moją skórę i zassał ją delikatnie.
Poruszyłam się, ale karcąco ścisną moje biodro. Nadal czułam jego złość. Jego usta nie były delikatne, ale dla mnie były idealne. Tak bardzo brakowało mi jego dotyku!
Warkną gardłowo. Wsuną dłoń pod moją koszulkę na plecach i przycisną mnie do swojego ciała.
Wsunęłam ręce w jego włosy zaciskając na nich palce, kiedy całował mnie po szyi. I wtedy to zrobił. Podniósł głowę. Jego oczy były niemal całkowicie czarne przez mieszankę gniewu i podniecenie. Przysunęłam jego usta do swoich czując jego ciepły oddech na wargach.
Nie wiem kto zaczął, ale już w następnej sekundzie czułam jego pocałunki na swoich ustach. Szybko je rozchyliłam pozwalając aby nasze języki połączyły się w tylko sobie znanym tańcu.
Po raz pierwszy od wakacji poczułam, że wszystko jeszcze może być dobrze. Poczułam się bezpiecznie. Poczułam, że żyję.


 AnnMari

My world

Instagram">

Obserwatorzy